Prawda

Dorastając, z coraz to większą łatwością wyrzucamy z siebie ważne słowa. Ale nie zawsze dostrzegamy, jak – również z naszym wiekiem – rośnie tych słów… waga. Ich znaczenie. Wymowa. Jak bardzo obrastają w odpowiedzialność, rzetelność. W… prawdę.

Tę – czas nieodwracalnie retuszuje, potem rozmywa, wreszcie wymazuje. Zanim prawda zniknie – podlega transformacjom, odkształceniom, a niekiedy – wręcz fałszuje samą siebie.


Napisanie tej recenzji odkładałem w nieskończoność. Równie opornie idzie mi wyrażenie myśli po szczecińskiej realizacji „Cabaretu” w Teatrze Polskim oraz „Snu nocy letniej”, zupełnie na jawie zaprezentowanego we Współczesnym. A już o niemoc przyprawia mnie spektakl wg scenariusza Tadeusza Słobodzianka – „Historia Jakuba”, pokazany (nie znajduję innego określenia) w czasie szczecińskiego Festiwalu Bonhoefferowskiego (wiosna 2024). Dodatkowym utrudnieniem są tu ‘ochy i achy’ odtrąbione na FB przez hetmańskich halabardników, zanim jeszcze do końca opadła kurtyna po tych przedstawieniach. Jak ja im zazdroszczę! Skąd oni wiedzą, że coś było wspaniałe, niezapomniane, oszałamiające, epokowe, rewelacyjne, niedoścignione? Skąd? No, skąd?

Powód mojego stresu zawiera się w pytaniu: w jakim celu oraz dlaczego w takim kształcie powstają pewne spektakle?

Tuwimie, Julianie Tuwimie – widzisz to i nie grzmisz?

Foto. Teatr Pleciuga

Czy najważniejszym problemem „Teatru niewidzialnych dzieci” jest prawda?
Spektakl składa się z dwóch głównych wątków: realiów życia w domu dziecka oraz wspomnienie stanu wojennego, utrwalone w świadomości ówczesnego dziesięciolatka.
Wzrastanie w takim domu to kwestia wręcz niewyobrażalna dla przytłaczającej części teatralnej widowni. Bo jak można nie mieć smartfona, taty i mamy? Wokół są same sieroty, wszystkie śpią w jednej sali, są żywymi „przedmiotami”, tytułowymi niewidzialnymi dziećmi, bo – podobno -inni ludzie odwracają od nich wzrok.
– Nie patrz tam, to dzieci z domu dziecka…
To objaśnienie tytułu sztuki przyjmuję z wręcz dezaprobatą. Przynajmniej ja, nigdy się z podobną reakcją – odwracaniem wzroku od dzieci tylko dlatego, że mieszkają w domu dziecka – nie spotkałem. Przypominam sobie sytuacje odwrotnie! Więc…

…w jakim celu „sufluje” się młodym widzom możliwość różnicowania ludzi od siebie tylko dlatego, że jedni z nich są wychowankami domu dziecka?

Tytuł i treść spektaklu (a także powieści) to materia, której żadne pióro nie przewierci.
Na scenie zatem – dom dziecka, jego mieszkańcy, ich problemy. Kardynalną komplikacją jest umieszczenie akcji w okresie wydarzeń najważniejszych dla kształtu współczesnej Polski – dni poprzedzających wprowadzenie stanu wojennego.
To takie połączenie ognia z… ogniem. Sceniczne „dzieciaki” mają uświadomić dzieciakom z widowni, jak dalece tamten świat różni się od obecnego. Ale… w jakim celu? Które elementy życia porównujemy? Dlaczego właśnie te? Wybór porównywanych sfer jest pewnego rodzaju kompromisem albo… propagandą. Co współczesnemu nastolatkowi trzeba o stanie wojennym powiedzieć w punkcie pierwszym, drugim, siódmym i dwudziestym? Jak dokonać selekcji faktów i ocen? Jaką zatem prawdę o stanie wojennym serwujemy widowni? A inne prawdy?
Tu pojawia się kolejny podpoziom do rozważań o wspomnianej prawdzie – wydarzenia z 1981 roku dziś opisuje Autor, który wtedy był dziesięciolatkiem. Tak, tak, świadomie łamię zasadę odrębności narratora i bohatera. Bo chcę podkreślić, że nawet pisarz nie zna kodu dostępu do własnej pamięci. Budowany przez niego świat przedstawiony jest jakąś jedynie wariacją świata ówczesnego dziesięciolatka. To kolejny dla mnie zgrzyt w koncepcji spektaklu.

Foto. Teatr Pleciuga

Każda prawda jest tylko naszą prawdą.
Jest też jedną z prawd. Powoływanie się na status świadka wydarzeń jest oczywistym nadużyciem. Ja stałem po tej stronie muru. Ty – po stronie drugiej. Obaj burzyliśmy ten sam mur. Ty – żeby mnie wyzwolić, a ja, żeby ciebie uwięzić. Ale – prawdą nie do podważenia jest fakt, że burzyliśmy ten sam mur. Zatem – jak rozłożyć akcenty? Czy szczeciński spektakl uwzględnia ten uniwersalny aspekt opowiadania o przeszłości, także w odniesieniu do realiów z początku lat osiemdziesiątych XX wieku? Powinniśmy widzom pokazać jedną prawdę, wszystkie prawdy, zmaganie się prawd? Nawet pośród ludzi z tamtego pokolenia, dziś podwójnie już dorosłych, nikt nie wydał sądu, nie zadekretował prawdy o grudniowym przesileniu. A my, na widowni Teatru Lalek „Pleciuga” mieliśmy ze dwie setki szóstoklasistów!

Marcin Szczygielski (1972) – autor scenariusza, Magdalena Miklasz (1983), która tekst zaadaptowała, reżyser Przemysław Jaszczak (1990) oraz odtwórca głównej roli, Aleks Joński (1998) – każdy na swój sposób chciał widowni pokazać prawdę o stanie wojennym. W nawiasach – daty urodzeń inscenizatorów. Stan wojenny – przypominam – wprowadzono w 1981 roku. Ale „Teatr niewidzialnych dzieci” to nie jest sztuka historyczna, inscenizowana legenda czy baśń, to dotknięcie ciągle najtrudniejszego, żywego i nieopisywalnego rozdziału naszych dziejów najnowszych. W 1981 roku żaden dziesięciolatek czy stulatek nie był zdolny do oceny, do zajęcia stanowiska wobec dziejących się wydarzeń. Nikt nie wiedział, czym zakończy się ta konfrontacja gniewu i oportunizmu, konformizmu, pogardy, przemocy… Solidarnościowy zryw chciał cały nasz świat znów postawić na nogi. Ale o tym wiemy dziś, post factum! W 1981 roku nikt nie miał gotowego planu naprawy świata. Wszystko było in statu nascendi!

Nasz bohater nie był świadomy powagi ówczesnej sytuacji. Jeśli dobrze pamiętam to przedstawianie – on się nie zastanawiał nad ewentualnymi skutkami solidarnościowego zrywu. Pyta – a co to jest Solidarność? O genezie społecznego buntu otrzymał jedno, dwa zdania uzasadnienia, bodaj od męża cioci Joli, wychowawczyni z domu dziecka. Czołgi, głodówki, strajki, ulice bez samochodów, zatrzymane tramwaje, puste półki sklepowe, godzina milicyjna, groźba interwencji militarnej ze strony Związku Radzieckiego…. On – dziecko – nawet się nie bał. Bo nie znał zagrożenia większego nad fakt, że trafi do kolejnego domu dziecka. Tym razem, na szczęście – lepszego, bo dostał w nim własny pokój.

Budowanie nawet literackiego świata ze strzępów i mgnień pamięci nastolatka, teraz – przez niego samego, już w wieku męskim opisywanego, obarczone jest wszystkimi ocenami i opiniami, jakie na temat realiów grudnia 1981 roku napotkał on na swojej życiowej drodze. Innymi słowy – on tamten czas ocenia nie przez własną refleksję, ale przez sumę zaakceptowanych i odrzuconych opinii innych ludzi. Bo – jak powiedzieliśmy – sam nie był zdolny do własnej refleksji.

Młodzi widzowie Teatru „Pleciuga”, po tym spektaklu, ruszą w świat z oceną, opisem i wrażeniem zatytułowanym: tak Polacy żyli w okresie ustrojowej zmiany państwa.
Tak, czyli jak?

Foto. Teatr Pleciuga

Przed spektaklem rozmawiałem z grupą szóstoklasistów.

– Na jaki spektakl przyszliście?
– Według książki Marcina Szczygielskiego… Niewidzialnych… coś…
– Chyba…dzieci…? Nie wiem…
– Będą jakieś czary? – pytam.
– Nie wiem…
– A może to będzie zwykła bajka? – nie rezygnuję.
– Nie, chyba coś związanego z wojną.
– Często przychodzicie do teatru?
– Nie.
– Lubicie teatr?
– Tak.
– Dlaczego?
– Można zobaczyć aktorów na scenie, jak posługują się tymi wszystkimi lalkami…
– Chciałabyś zostać aktorką…
– No, nie wiem.
– Która sztuka zrobiła na was kiedykolwiek duże wrażenie?
– W „Pleciudze” byliśmy ostatnio na jakiejś sztuce o jakichś chyba kosmitach?
– No, to było fajne.
– Mi też się podobało.

Tabula rasa…
W transkrypcji powyższej rozmowy z dziećmi brakuje tylko… westchnięć i opisu oczu wędrujących po wszystkich zakamarkach sufitu teatralnego foyer w poszukiwaniu odpowiedzi na moje pytania.
Reakcje młodej publiczności w czasie niekrótkiego przedstawienia – to kolejna ocena inscenizacji. Jedyny moment ożywienia pojawił się w chwili, gdy z głośników popłynęły dźwięki znanej piosenki.

Siedziałem w ostatnim rzędzie. Przede mną widziałem dziesiątki aktywnych smartfonów…
Nie inaczej było przed spektaklem. Wszyscy chłopcy, jak zmarznięte zimą wróble na oszronionej linii wysokiego napięcia, siedzieli w skupieniu i manipulowali kciukami wędrującymi po ekranach smartfonów. Ogólnie – panowała cisza (!) W moich czasach – zjawisko niewyobrażalne! Za to aktorzy podczas spektaklu dawali upust energii swoim głosom. Chwilami czułem się tak, jakbym znów znalazł się w czasie przerwy w szkole z epoki przedsmartfonowej. Ale wtedy panie nauczycielki nieustannie nas uciszały, kazały chodzić wzdłuż ścian korytarzy, parami, bez wrzasków i przepychanek.

– Wy też tak do siebie w czasie przerw krzyczycie? – zapytałem szeptem siedzące przed mną teatromanki, które na dźwięk mojego głosu nie oderwały wzroku od swoich smartfonów.

Odpowiedziały przecząco, ledwie dostrzegalnym ruchem oczu.

Myślę, że realizatorzy i aktorzy „Teatru niewidzialnych dzieci” nie doceniają tego, wcale nie drobnego, acz charakterystycznego i nowego, telefonicznego aspektu obyczajowości młodych ludzi. Smartfon dla nastolatków jest jak latarnia morska dla statku, zagubionego na oceanie. Światło małego ekranu jest najważniejszym punktem w ich świecie. Dziś młodzież już nie wrzeszczy do siebie, jak ta sprzed czterdziestu lat. Gdyby zatem na scenie zwolnić tempo wyrzucanych z siebie kwestii, stępić ich nieuzasadnioną wrzaskliwość, porównywalną mylnie z „aktorstwem”, może udałoby się skuteczniej dotrzeć z przekazem do widowni, zainteresować nim widzów, skupić ich uwagę.

Dzisiejszą widownię trzeba zaintrygować.
Trzeba zaszokować w stopniu przewyższającym wrażenia, wywoływane przez materiały jakich tysiące oglądają oni w serwisach streamingowych? Tak! Taki też musi być scenariusz sztuki? Tak!
Moim zdaniem – po trzykroć tak, ale na zasadzie całkowitego przeciwieństwa do ich obecnego „realu”.
Powinien stać się „nową” wartością, jakiej dzieciaki nie znajdą nigdzie indziej – tylko w teatrze. Klasycznym, z aktorstwem na najwyższym poziomie, sezamem magii. Teatr musi odzyskać moc, którą nas elektryzował, gdy był budowany z koca zawieszonego na oparciach dwóch krzeseł. Z ciociami i wujkami na widowni, z ukłonami, fryzurami, na sekundę przed wejściem na scenę – poślinioną dłonią poprawianymi. Z oklaskami babci i pochrząkiwaniem dziadka. Taki „teatr pełen niewidzialnych emocji”.
Tak, wiem… Uciekam w didaskalia, bo chcę uniknąć postawienia sobie samemu pytania – o co szło w tym spektaklu?

Jakie pytania teatr postawił przed młodą widownią? Od widzów odpowiedzi nie usłyszałem. To co o spektaklu napisali realizatorzy – pomijam.

Wątków było wiele.
Wręcz dużo: wyprawa do rodzinnego domu bohatera, korespondencja z sąsiadką, wspomnienie kolegów z poprzedniego domu dziecka, jazda samochodem z ciocią Jolą i jej mężem ulicami pełnymi politycznych haseł. Wreszcie – to szalenie ważne – organizowanie teatru, co chyba miało być leitmotivem całej inscenizacji, do której to kwestii jeszcze się odniosę. Także relacje między pensjonariuszami domu dziecka. Ich autoprezentacje. Przypomnienie sylwetki kosmonauty generała Mirosława Hermaszewskiego – swego czasu – idola; odtworzenie archiwalnego wystąpienia generała Wojciecha Jaruzelskiego… – antybohatera… Ciekawy i interesująco naszkicowany wątek zainteresowań Michała Kosmosem, planetami, a szczególnie Kasjopeją… Dlaczego jednak autor wybrał zamienioną w gwiazdozbiór mityczna królową Etiopii, piękną ale ukaraną przez bogów za jej próżność i zarozumialstwo?

Foto. Teatr Pleciuga

Materii starczyłoby na trzy spektakle. Pomieszczone w jednym – okazały się dawką chyba zbyt esencjonalną.

I najważniejsze – nie było wyraźnie zarysowanego konfliktu. Widownia nie miała okazji, by za którymś z bohaterów się opowiedzieć, komuś kibicować, innego krytykować. Z jakim pytaniem po spektaklu wyszli młodzi ludzie na rozsłonecznione, przedwiosenne jeszcze teatralne przedpole?
Wielkim dla mnie pytaniem pozostaje kwestia, jak nauczyciele przygotowują młodzież na spotkanie z teatrem? Dzieciarnia nie miała pojęcia, o czym będzie sztuka. Nie stworzono „słowniczka wyrazów i pojęć archaicznych”. Nie przywołano kontekstu dla przedmiotów, zjawisk i sytuacji prezentowanych na scenie.
Nie wiem również, czy wydarzeniu poświęcono lekcję wychowawczą? Czy treści sceniczne skonfrontowano z obowiązującymi dziś „prawdami” z podręcznikami wiedzy o świecie?
Obecna sytuacja wokół teatralna nie sprzyja pogłębionej pracy z młodzieżą. Ostatnie protesty zespołów najwyraźniej przypominają, że teatr musi się sprzedawać. Inaczej – przestanie istnieć. O wszystkim decyduje ekonomika i polityka. Sekunduje im nietolerancja i ortodoksja. (Lecz to jest temat na osobny felieton, taki „bez znieczulenia”).

Czy spektakle takie jak „Teatr niewidzialnych dzieci” są receptą na teatr współczesny?

Na teatr nasz najważniejszy, bo adresowany do młodych widzów? Na terapię teatrem i sztuką poprzez sąd nad postępkami i postawami teatralnych bohaterów? A wrażenia i emocje? Teatr i sztuka są ich jedynym źródłem!
Proszę postarać się poszukać odpowiedzi na powyższe pytania w dwóch ostatnich akapitach tej recenzji.
I niech mi darowanym będzie, że nie odniosłem się do scenografii, muzyki, reżyserii, gry aktorów, rozwiązań niektórych scenek (tak mam na imię, a tak chce być nazywaną). Nie w tych elementach tkwi sukces lub porażka tej sztuki.
A skoro już o porażce mowa… Stałem się ja i wszyscy widzowie tego przedstawienia obiektem kpiny? Cytuję ostatnie słowa spektaklu:

– Słuchajcie, nie czarujmy się. To tylko teatr, w dodatku opowiadający o minionych czasach.

Oniemiałem ze zdumienia. Oto przykład podcięcia gałęzi, na której cały spektakl misternie zbudowano? To tylko teatr? Czyli, co? Teatr – to nic? A opowiadanie o minionych czasach – to lipa?

I dalej:

Ale jak może wiecie historia lubi zataczać koło i podobne sceny dzieją się dziś w wielu miejscach na świecie. Mówiłem, że w moim scenariuszu nie będzie miejsca na magię. No ale później przekonałem się, że jednak pewien rodzaj magii istnieje – to talenty, pasje, przyjaźnie. Warto poszukać ich w sobie i w tym przedziwnym świecie. A historia to nie tylko opowieść, o której czytamy w podręcznikach. To rzeczywistość, która dzieje się tu i teraz. I tylko od nas zależy, jak się w niej zapiszemy.

Żadne wysiłki łagodzenia wymowy tego „mrugnięcia okiem” do widza nie zmienią chemii, jaka rodzi się w umysłowości odbiorcy po stwierdzeniu…

Foto. Teatr Pleciuga

To tylko teatr…
Po tych słowach Michała, głównego bohatera sztuki – zapanowała cisza.

– Koniec? – scenicznym szeptem zapytała koleżankę siedząca przede mną smartfonczyni.
– Chyba tak – potwierdziła tamta, nie odrywając wzorku od telefonu.

Owacje trwały dwadzieścia siedem sekund. Spektakl 75 minut.

Znowu w foyer.

– Wrażenia?
– No, było ciekawe. Chodziło o to, żeby pokazać, jak naprawdę wygląda życie w domu dziecka, a wszystko się działo wtedy jak wybuchła druga wojna światowa.
– Druga?
– Nie… Ogólnie… Chodziło o to, żeby pokazać, jak się trudno żyło w tamtych czasach. Jak było podczas wojny. I, że trzeba cenić rzeczy, które się ma, bo może…
– ???
– No, bo może przyjść moment, że się nie będzie miało tych rzeczy.
– Ale – pytam z niedowierzaniem – wojna?
– No, to chyba był stan wojenny – sufluje jedna z uczennic.
– A co to jest stan wojenny?
– Takie… że jest zagrożenie… dla innych, mieszkańców… kraju…
– I wszyscy żołnierze wyszli na ulice, w razie ataku jakiegoś.
Poziom wzajemnego zakłopotania rośnie podczas tej wymiany zdań i opinii. Stoimy pośród rozbieganej publiczności, która szuka swoich klas i wychowawców. Dziewczęta krążą wzrokiem po pełnym rekwizytów teatralnym foyer.
– Co to jest choroba sieroca?
– ???
– Co to jest trabant?
– ???
– Co to jest Pewex? – obawiam się, że znów nie usłyszę odpowiedzi.
– To był sklep, w którym można było kupić różne rzeczy zagraniczne.
– Co to jest Solidarność?
– Że wszyscy, no, że chcą pokonać tych złych, żeby mieli prawo głosu, i w ogóle.
– Co to jest związek zawodowy?
– ???
– Kim był Lech Wałęsa?
– Prezydent Polski. Zginął. W katastrofie smoleńskiej. Chyba. Jak samolot zestrzelili.
– Kartki na proszek?
– Z tego co zrozumiałam, to były jakieś promocje i przez te kartki ludzie mogli kupić coś na zapas.
– Nie, to było, że się raz w miesiącu dostawało takie kartki, na daną ilość produktu jakie można było kupić.
– I na mydło…
– Co znaczy oma i opa?
– Dziadek i babcia. Po śląsku.
– Dębowy Las?
– To było to miejsce, gdzie był ten dom dziecka, tak?
– Różnił się od innych?
– Że tam trafiały dzieci, które miały za sobą ciężkie przeżycia. Związane na przykład z rodzicami. Na przykład – stracili rodziców.
– A dom towarowy?
– Tam były takie różne sklepy, gdzie się tam kupowało te różne rzeczy. Na kartki.
– Dzisiaj mamy domy towarowe?
– No, dziś są galerie.
– „Balladyna” Słowackiego?
– Książka? Lektura? – moje rozmówczynie przez chwilę się naradzają.
– Teatr jest iluzją – odczytuję kolejne hasło z mojej listy zwrotów i pojęć ze scenariusza sztuki.
– Wszystko co widzimy w teatrze to każdy może to sobie inaczej wyobrazić. I każdy zrozumie to tak jak będzie chciał.
– Szekspir i Czechow?
– Znani psiarze. Szekspir napisał na przykład Romeo i Julię.
– Polska Rzeczpospolita Ludowa?
– Tak się chyba nazywała Polska w tamtych czasach.
– To nie jest ta sama Polska, jaką mamy dzisiaj?
– Nie.
– Ja wiem. Bo to wtedy było połączone z Litwą. Rzeczpospolita Obojga Narodów.
– Podziemie?
– To chyba chodzi o piwnice?
– Jakiś schron? Na przykład? – dodaje półgłosem dziewczyna, która do tej pory milczała.
– W sztuce mowa była o ludziach, którzy działają w podziemiu… – podpowiadam.
– A tak, tak, żeby nikt nie widział, o co chodzi – błyskotliwie włącza się do rozmowy jeszcze jedna z „milczek”.
– Bohater tej sztuki woła: Polska jest wolnym krajem. Polska nie była kiedyś wolnym krajem?
– No nie, bo kupowało się wszystko na kartki. I ogólnie wszystko było ograniczone.
– Wolność zależy od tego czy są kartki?
– No, nie, bo wtedy rząd decydował sam, a teraz jest demokracja i każdy decyduje, na przykład jak się wybiera, to każdy decyduje. Kiedyś to tylko rząd głosował, a teraz głosują wszyscy.
– Hans Kloss?
– ???
– To chyba też jakiś pisarz.
– Bohater spektaklu pyta, czy moja mama była wesoła? Czy tak brzmi najważniejsze pytanie dziecka, gdy pyta o swoją mamę?
– No, nie wiem…
– Kto jest przystojny?
– Marcel! – odpowiedziały chórem.
– Kto to jest?
– Najstarszy chłopak z domu dziecka.
– Co to znaczy: być przystojnym?
– Być atrakcyjnym, ładnym.
– W klasie – ilu macie przystojniaków?
– Zero! – ten sam chórek.
– A w starszych klasach są przystojniacy?
– Trochę.
– Wywołać emocje.
– To znaczy, że wczuć się w jakąś rolę, i żeby ktoś, kto ogląda, to przedstawienie, żeby poczuł to samo, co czuje osoba grająca.
– Fantomas i Scotland Yard?
– To Marcel opowiadał fragment tego filmu, żeby dostać się do przestawienia przygotowywanego (w domu dziecka) przez Agnieszkę.
– W którym momencie spektaklu poczułyście nudę…
– W żadnym!
– A najfajniejszy moment?
– Jak Iza śpiewała. („Wszystko, czego dziś chcę” Izabeli Trojanowskiej)
– Za mało muzyki?
– Tak!!!

Daria, Lena, Natalia, Tosia, szkoła 3x, sportowa, szósta X.

Foto. Teatr Pleciuga

To jest jeden wielki cyrk…
Dobrze, jeśli treść felietonu „spina” klamra, czyli zakończenie tekstu nawiązuje do jego początku. Ja zrobię klamrę odwrotną. Początek spektaklu zacytuję na końcu tego felietonu. Bo zacząłem go pisać w pewnym sensie – od końca. Bo tak silne wrażenie zrobiło na mnie ostanie słowo Michała, cytowane powyżej. W jego kontekście zupełnie „poważnie” zabrzmiał początek sztuki, który – prawdę mówiąc – trochę zlekceważyłem, uznając go za przejaw pewnej nonszalancji, dezynwoltury, może prowokacji?
Michał, główny bohater przedstawienia przywitał nas nie jako Michał, ale jako Autor scenariusza. Cytuję z pamięci:

„Ja bardzo państwa przepraszam, ale ja jestem tylko pisarzem, ja nie jestem aktorem i chciałem powiedzieć tylko, że wszystko co się tutaj dzieje to jest jeden wielki cyrk… (…) To co zaraz zobaczycie, to jest pierwszy scenariusz jaki ja w życiu napisałem i nie spodziewajcie się, że on będzie miał ręce i nogi i że zobaczycie tutaj jakieś czary i wróżki, jednorożce, takie tam sprawy. Ja w ogóle kiedyś nie wierzyłem w czary. Bo tam, gdzie mieszkałem, czy można było wierzyć w czary? Nie”.

Tę swego rodzaju inwokację zrazu uznałem – za kokieterię lub nie do końca przemyślany żart, takie „kumplowanie się” z widownią. Nie sądziłem, że po przedstawieniu będę musiał przyznać narratorowi… sporo racji. Przedstawianie niewątpliwie miało i ręce, i nogi, ale te chyba się miejscami ze sobą zamieniły.

„Teatr niewidzialnych dzieci” – niedokończona opowieść o domu dziecka i ledwie rozpoczęta historia o stanie wojennym, widzianym okiem tego dziecka, którego społeczne dojrzewanie przebiega w wariancie alternatywnym.

Najważniejsze – na końcu
Tematem tej sztuki był sam teatr. Był, miał być, chciał być?
Jej autor w cytowanym wywiadzie dla redakcji „Gabita” (nieregularna gazeta wydawana przez Teatr „Pleciuga”) zdradził, że jego celem było zmierzyć się z mocą i możliwościami teatru. Swoim bohaterom wyznaczył zadanie – mają utworzyć teatr w domu dziecka.
Teatr w teatrze, teatr za kurtyną z koca, zawieszonego na oparciach krzesła… Tak właśnie przed chwilą napisałem.

Teatr jest dla dziecka pierwszą, bezwzględnie poważną obecnością w sztuce. My, rodzice jesteśmy pierwszymi aktorami/widzami. Pokazujemy dziecku nasze emocje. Ono – reaguje na nie i otrzymuje od nas potwierdzenie. Tak, śmiej się, baw, bądź radosny i czuj się bezpieczny! Przed kim stroimy równie „idiotyczne” miny jak nie przed dziećmi? Proszę w czasie ważnej konferencji spróbować podobnie zachować się wobec szefa waszej korporacji. Doradzam, naprawdę! Wtedy zobaczycie, jakim on był dzieckiem. Jakim stał się dorosłym.

A teatr o robieniu teatru? Przecież to jest najlepszy temat! Czyż poznawanie magii i jej rozsiewanie nie jest misją dramaturgii dla młodego widza? Aby on uczył się, jak skutecznie odróżniać magię od życia, żeby rzeźbić prawdę, a w konsekwencji nią właśnie, a nie magią kierować się w życiu.
Bo jaka korzyść płynie z pokazania młodej „widziarni” różnych migawek z codzienności w domu dziecka? A jaki oręż damy im mówiąc o stanie wojennym na poziome zaprezentowanym w „Teatrze niewidzialnych dzieci”? Teatr niech nie indoktrynuje – powtórzę – a pokazuje możliwość dzielenia każdego koloru na wszystkie jego odcienie. A tych jest nieskończona ilość. Niech teatr w oprawkach okularów osadza szkła tolerancji, zrozumienia, empatii i miłości. Tak. Właśnie miłości! Ta jest produktem alchemii sztuki.

O taką chemię bardzo Państwa z Teatru proszę.



Spektakl szczeciński jest najprawdopodobniej jedyną inscenizacją tej sztuki.


Zespół:

• reżyseria: Przemysław Jaszczak
• tekst Marcin Szczygielski
• adaptacja Magdalena Miklasz
• scenografia, kostiumy, lalki Klaudia Laszczyk
• muzyka Rafał Ryterski
• projekcje Aneta Wawrzoła, Grzegorz Habryn
• reżyseria świateł Monika Sidor

Obsada:

• Maja Bartlewska
• Rafał Hajdukiewicz
• Aleks Joński
• Mirek Kucharski
• Paulina Lenart/Gabriela Gola
• Marta Łągiewka
• Edyta Niewińska-Van der Moeren

Leave a Reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

One reply on “Teatr niewidzialnych dzieci”