Zadzwonił telefon.
– Wtedy… – Bogdan zaakcentował ten zaimek przysłowny. – Czy w tytule cyklu nie powinniśmy powiedzieć: Wtedy… było ich trzech?
– Masz rację – odpowiedziałem, ale…
Ale „być” można przecież na różne sposoby.
Czas i przestrzeń nie grają tu żadnej roli. W relacjach między ludźmi rzeczywiście sobie bliskimi, pojawiają się więzy trzeciego, siódmego czy nawet setnego stopnia. Potwierdzam to z własnego doświadczenia. Mimo upływu wielu, wielu lat, z niektórymi moimi przyjaciółmi NIGDY się nie pożegnałem. Oni ze ną też, czego dają mi wyraźne znaki….
Ale słuchając Bogdana natychmiast zrozumiałem, że myli się w dwójnasób!
To jasne! Było ich nie trzech, a… czterech!
Jak mogłem tego faktu wcześniej nie zauważyć!
Bogdan Twardochleb był tym właśnie czwartym z ich trzech.
Obecny we wszystkich ważnych momentach aranżowanych przez Marka Jasińskiego, Mikołaja Szczęsnego i Bohdana Boguszewskiego. Jeździł z nimi, uczestniczył w dysputach, pisał recenzje i relacje. Będąc wśród nich – wyrażał swoje uwagi i oceny. Pytali go? Na pewno! Bywał pierwszym odbiorcą spontanicznych pomysłów i owoców sporów? Bezwzględnie, tak! Dziennikarz, komentator, eseista, literat, krytyk.
A nade wszystko Meloman.
Oni byli dla Bogdana w takim samym stopniu nieodzowni, jak on – dla nich.
I zrozumiałem jeszcze jedno. Marek, Mikołaj i Bogdan wiedzieli o sobie wszystko. Ale nie tyle, ile Bogdan o nich, razem wziętych. Oni ranili palce wspinając się na Parnas, tworzyli, realizowali swoje wizje. Bogdan widział całą tę twórczą inżynierię, która tę Trójkę tak mocno spinała. Proszę posłuchać tych trzech Bogdanowych „wzruszeń”, świadectwa ogromnego wzajemnego szacunku i zespolenia.
Tak, było ich… czterech!