List drugi
Witam Pana,
Hm… Znów mnie Pan nie zauważył? Nie sądzę, abym przejechała obok Pana za szybko. Nie chcę być nieuprzejma, ale to Pan nie do końca był pewny, że chce mnie zauważyć…
Ile razy wstawałam o trzeciej nad ranem, wsiadałam na rower i pędziłam, aby nad Odrą powitać nowy dzień? Nie pamiętam. Za rzadko…
Tak proszę Pana, za rzadko zatrzymujemy się, aby docenić te magiczne chwile, które życie nam ofiarowuje.
A ja… Uwielbiam patrzeć na tę wschodzącą nadzieję. Ulegam jej ciepłemu dotykowi, rozjaśniającemu moją twarz, nasycającą mnie barwami, których kolejne odcienie eksplodują z każdą sekundą na niebie. Są jak symfonia dla moich zmysłów. Odbieram całą ich energię.
Dzięki niej… żyję.
Nazajutrz…ruszam w inne miejsce nad rzeką. Jadę, pędzę, nie dam się prześcignąć… Uciekam? Tak Pan sądzi? Chcę zdążyć, zjawić się na czas, uchwycić całą sobą ten niezwykły dla mnie moment.
Wschód słońca.
Przywożę śniadanie. Ono zawsze zagląda w moje zawiniątka. Łasuch z niego, zwykły… koneser. Dzielimy się pierwszym łykiem kawy. Wokół zanoszą się rozplotkowane tysiące nadodrzańskich ptaków, które po przebudzeniu, wzbiły się z wrzaskiem nad koryto rzeki. Co za spektakl!
„To jakieś szaleństwo. Masz dzień wolny od pracy, odpocznij. Przecież codziennie wstajesz o 5 rano, ciężko pracujesz, wyśpij się!” – mówią do mnie, sugerując, że ignorowanie okazji do odpoczynku to nonsens.
Nie zwracam na to uwagi. Od kilkunastu już lat wyjeżdżam na te moje świtóweczki. Dla marynarzy to pora najgorszej wachty, dla mnie – początek życia.
Jadę…