List siódmy
Krajobraz bez stracha na wróble?
Szanowny Panie.
W jednym z ostatnich nocnych listów do mnie przywołał Pan wielkie postacie. Na tym bankiecie słów, wśród wielkich i małych, pojawił się także… słomiany gość – jeszcze na etacie. Hm… Nie pamiętam, gdzie i kiedy ostatni raz widziałam go w pracy…. Czy zamieniłam z nim choćby słowo? Pozdrowienie może przesłałam?
Rowerowy zew krwi prześcignął moje refleksje. Podjęłam Pańskie listowne wyzwanie, choć prognoza pogody nie sprzyjała poszukiwaniom. Wiatr hulał bezlitośnie, uderzając w moją twarz bezgłośnie; moje łzy mieszał z deszczem, gradem, piaskiem i Bóg wie, czym jeszcze?
Przez spływające krople, wciąż go wypatrywałam. Wytężonym wzrokiem przeczesywałam krajobrazy. Mijałam dni i ludzi wzdłuż rzek leniwych, lasów i pól, gdzie horyzont się gubił.
Rowerowa wędrówka trwała nieprzerwanie, a ja, szukając, spoglądałam w dal, z nadzieją na przypadkowe z nim spotkanie. Po drodze przemknęły cztery pory roku. Pytałam każdą z nich, lecz żadna go nie widziała.
Wróble plotkowały w gałęzi półmroku, że nie chciał być oglądany na Facebooku, więc stchórzył i uciekł w popłochu. Ale wróblom nie można za bardzo ufać, wszak trudno im samym z własnym strachem się mierzyć, a co dopiero – z prawdziwym! Leśne echo niosło potwierdzenie, że dostał natychmiastowe wymówienie. Świat się zmienia i niepotrzebne są jego usługi, bezgłośnego straszenia.
Słomianą tandetę zastąpiło jego nowe oblicze – klasyfikowane i opatentowane. „Latający sokół”, profesjonalny wybawiciel… w wersji z wędką…
Jaki los czeka Stracha na wróble?
Podobno widział go zając, jak pod starym kapeluszem swój smutek skrywając, oddalił się jak ptak spłoszony, a jedyny ślad po tyczce wraz z jego epoką, został utracony.