Oczy można mieć z każdej strony lub udawać ślepego. Widzieć – wszystko albo tylko to co się chce.
Nie muszę o sobie nic mówić. I nie powiem. Bo u nas jest tak, że jak cię widzą, tak cię piszą. A jak widzą tego co pisze, to od razu osądzają to, co on dopiero napisze, choć nigdy tego napisanego nie przeczytają. Bo co taki jeden z drugim, z takim wyglądem, napisać może? Niby wszystko, ale nic mądrego. Bo gdyby wyglądał inaczej, powiedzmy – „z klasą” albo, żeby choć był znany, to już inna sprawa.
Art Buchwald napisał w swoim tomie felietonów o Ameryce, że największym marzeniem Amerykanów (czyli – kogo?) jest występ w telewizji. Nieważne, w której. Być w telewizji, to ju ż do końca życia pozostać kimś niezwykłym. Tacy ludzie żyją niezwykle długo. Bo mają wreszcie do długiego życia motywację, mają cel – muszą wszystkim napotkanym bliźnim powiedzieć: byłem w telewizji!
Jestem kobietą medialną, nie jednego mediotę już widziałam. I potwierdzam – nie ma lekarstwa na powrót osobowości do stanu sprzed telewizji. Celowo opisowo rzecz ujmuję, bo każda wcześniejsza próba nazwania przypadku zbliżała się lub oscylowała wokół wariacji słowa z końcówką „-ota”.
Telewizja wyzwala w człowieku i na pierwszy plan wysuwa wszystkie jego najsłabsze strony. Albo – pokazuje negatyw stron mocnych. Jeśli ktoś w życiu był poważny, a w telewizji mu powiedzieli, proszę uśmiechnąć się do kamery – to ten ktoś, z tym głupim telewizyjnym uśmiechem pozostanie już do końca życia. Albo: normalnie człowiek siada tak jak siada. A to się przygarbi, nogę na nogę założy, oprze o stolik, głowę odchyli. W telewizji usadzą telewizyjnie takiego normalnego „nienormalnego” i ta poza już z nim do trumny pozostanie. Podobno z tego właśnie powodu rośnie zainteresowanie kremacją, bo po „zejściu” ciało medioty układa się w pozie ostatniego występu przed telewizyjną kamerą.
Szczególny rodzaj mediotów to politycy. To temat na osoby felieton, dziś przywołam jeden przykład. Siedzę w redakcji, coś tam kombinuję, a tu drzwi się uchylają.
-Pani redaktor…
-Pan poseł? To znaczy, pan Witold – (lub Jędrzej albo Zygmunt), koryguję pierwszą reakcję, wynikającą z odruchu, z przyzwyczajenia.
-Ach, pani zawsze taka uprzejma…
A jak przychodził wcześniej, to ledwie mnie dostrzegał, niby słuchał pytania, ale odpowiadał na zupełnie inne, którego nie zadałam. Żegnając się (to określenie umowne, bo nigdy eis na odchodne nie ukłonił) wydawał polecenie.
-Następnym razem omówimy sprawę wniosku do postulatu, żeby wzmocnić zaangażowanie i pozyskać poparcie…
Kiedyś idąc pół kroku za nim, skręciłam w boczny korytarz. Z antresoli widziałam, jak szedł do wyjścia z gmachu i perorował, perorował, a ludzie się na niego oglądali.
-Patrz, to ten poseł…
-No, widziałam go dziś rano w telewizji.
Więc przyszedł do mnie wspomniany pan Witold. A wyglądał jak kombinezon narciarski wyjęty z bębna pralki po zakończonym odwirowaniu (1600 obr.min). Ledwo stoi, do ręki mi się zwija, może by i ją nawet pocałował, gdybym na krzesło nie wskoczyła. Ale on tego nie widzi. Dalej się w tym tańcu – chciałam powiedzieć: kobry) zwija, a na zwykłego padalca wygląda.
-Bo warto byłoby, gdyby szanowna pani redaktor zechciała rozważyć możliwość ewentualnego ledwie zasygnalizowania tej kwestii, to ja z największą ochotą i w całkowitym z panią uzgodnieniu mógłbym wspomnieć o tym, że jako posłem postulowałem postanowić poprawne i potzrebne popieranie prośby podawanej przez populację popularnych popleczników… p… p… p….
No, i zaciął się.
Do pokoju weszło dwóch wartowników.
Patrzyliśmy na tę poskromioną potęgę, skuloną przy wieszaku, między koszem na śmieci i kartonem po czymś, czego nikt już nie pamięta.
Z tej samej antresoli patrzyłam, jak Jędrzej Brutus, wspomagany przez ochronę, wyszedł przed gmach telewizji. Stał tam prawie godzinę, rozglądał się, próbował tego i owego zagadnąć.
Zaczęło mżyć. To pewne, będzie padało do rana. Brutus sięgnął za pazuchę. Wyjął jakiś rulonik. Hm… Baner wyborczy, lekko wyblakłe kolory, tu i ówdzie złuszczyła się już farba. Osłonił nim głowę i ruszył przed siebie.
Żywa legenda rodzimej polityki. Bożyszcze mediów i trybun porywający tłumy.
– Patrz! – powiedziała jakaś dziewczyna, ściskająca ramię chłopaka. – Nareszcie ktoś znalazł pomysł na wykorzystanie tych powyborczych banerów.
-No, i taki gość jak ten powinien iść do polityki, a nie ci z tych banerów. Widać, ze racjonalnie i praktycznie myśli. Przydałby się taki do porządkowania świata.