To będzie takie… rzucenie kamieniem jak w szybę okna. Ci po jego drugiej stronie zareagują czy nie? Jeśli tak – to, czy mocno mnie obiją, jakich użyją argumentów? A jeśli zaczepkę skwitują co najwyżej szpetnym słowem, posprzątają, wezwą szklarza i wrócą do przerwanych zajęć?
Więc rzucać, czy nie?
Tym kamieniem jest pytanie: a co nas obchodzi „tamten Stettin”?
Miasto jak miasto. Było zamożne, w Rzeszy Niemieckiej – naprzemiennie drugie i trzecie pod względem zajmowanej powierzchni, przyrostu gospodarczego, rozmachu w budownictwie i nie tylko przyportowej gospodarce.
A ludzie? Sądząc po repertuarze teatru, opery, sali koncertowej, ilości wydawanych tutaj gazet, drukowanych książek lokalnych autorów, centrów naukowych i indywidualności świata polityki – Szczecin był w stosunku do Berlina w sytuacji adekwatnej do odległości, jaka dzieliła te miasta.
Dobry system komunikacyjny, węzłowe skrzyżowania, głównie w okolicach Stargardu, rosnące znaczenie Polic, instytucje finansowe, banki, giełdy towarowe… Ale też Stettin nie dorobił się stacji radiowej z prawdziwego zdarzenia, na miarę NDR czy WDR, która mogłaby konkurować z podobnymi centrami w Republice Weimarskiej.
Czy Stettinian satysfakcjonowała ich kulturalna prowincja?
Jak rozwinąłby się ten ośrodek, gdyby nie wojna? Pewnie tak, jak cały świat – stałby się centrum metropolitarnym, może zintegrowałby się z Berlinem, a ten, aż po Hamburg czy Lipsk i Drezno utworzyłby Metropolis? Globalne… miasto.
Ale wracam do ludzi… Patrząc na tarczę zegara miarą dziesięcioleci – ludzie z tego miasta musieli w ciągu kilku minut zwinąć swoje dotychczasowe życiorysy i zacząć pisać nowe.
Do kuchni z tlącym się jeszcze paleniskiem, do sypialni z niepościelonym łóżkiem, w oknach dopiero co podlanych kwiatów stanęli nowi lokatorzy stettinskich/szczecińskich mieszkań. Obie te grupy łączyła jedna rzecz – czysta kartka z nagłówkiem: mój nowy życiorys.
Świadomość podobnego fatum a w konsekwencji pytanie o dziedzictwo – to jest ten kamień, który chcę rzucić w Wasze okna. Czy kolejne pokolenia Stettinian i Szczecinian mają ze sobą cokolwiek wspólnego? Czują wspólnotę miejsca, wizję obywateli miasta zlokalizowanego i zbudowanego tak, jak pozwalała na to polityka i przyroda? Czy jawi się między nimi jakaś, najcieńsza choćby – więź?
Kto z nas wie, gdzie rodzili się nasi pradziadowie? Byliśmy tam? Szukaliśmy ich (naszych) śladów? W jakim celu? Czy to jest konieczne?
Przybysze ze ścian otwartych mieszkań zrzucili obrazy, usunęli kuchenne makaty, zdjęli tablice z niemieckimi nazwami ulic. Ale co z cmentarzem? Niemcy zostawili tu swoich bliskich. Naszych mamy chować obok tamtych, wokół, z tyłu, wyjść nieco do przodu?
Gdzie podziały się stettińskie cmentarze?
Grupa entuzjastów skupionych wokół m.in. Marka Łuczaka nieprzerwanie odbudowuje i potwierdza miejsca pochówków obywateli miasta jak każde wówczas – wielokulturowego.
Rzucam więc ten kamień. Już leci. Ktoś go podniesie i weźmie do ręki, przyjrzy mu się? Znajdzie w sobie dość odwagi (uważam, że to właściwe słowo) by ocenić racje, zważyć argumenty i podjąć próbę zdefiniowania tego dziejowego fenomenu jakim było zasiedlenie całego kilkusetkilometrowego pasa odrzańskich ziem zachodnich, od północy po dostępny kres południa?
To samo pytanie chciałbym zadać tym, którzy opuszczając Stettin, zapewne złowrogo, oglądając się za siebie widzieli stawiane nowe rogatkowe tablice z napisem: Szczecin.
Kogo z tamtych ludzi znamy i cenimy? Przemysłowców i donatorów miasta – tak, oddajemy im wyrazy szacunku, szczególnie ostatnio, odnawiając ich wille, nadając imiona współczesnym elementom miasta. Ale nie tylko wielki kapitał kształtował portret Stettina/Szczecina.
Artyści, naukowcy, politycy – o nich pytam.
Mapa zbombardowanego Stettina rodzi naturalny gniew i protest. Jak można było tak „zabić” to miasto?
Czy odbudowa całych kwartałów winna była nawiązywać do poprzedniego wizerunku ulic i kamienic? Czy w gniewie i jednak bezmyślności słusznym okazało się wstawianie protez, obiektów w nowej stylistyce – odbiegającej nie tylko od podziwianej dziś szczecińskiej secesji…
Hm… podziwianej tam, gdzie szyldy, reklamy drzewa lub lampiony pozwolą dostrzec ją jeszcze.
Kamień przeleciał przez szybę, pozostawił w niej wyrwę, upadł pośród ostrych kawałków szkła.
Czy jest posłańcem do lepszego, wzajemnego się, zrozumienia? Czy jest ono potrzebne? Komu? Trzeciemu pokoleniu tamtych Stettinian i Szczecinian?
Czemu miałoby służyć?