Czwartek, 15 lutego 2024, Filharmonia w Szczecinie
Koncert z okazji oficjalnej premiery płyty Ryszarda Leoszewskiego – Jeśli to miłość.
Po czwartkowym (15 lutego 2024) w rozmowie z Małgorzatą Frymus z PR Szczecin:
– Poznaliśmy się dokładnie …dziesiąt lat temu. Tak, dokładnie …dziesiąt!
Byliśmy wówczas słuchaczami pierwszego w Szczecinie UNIWERSYTETU, który mieścił się w monumentalnym gmachu przy ulicy Racibora, chyba 60.
– ???
– To Technikum Mechaniczno-Energetyczne. Pierwszy szczeciński Uniwersytet. Mieliśmy fenomenalne grono pedagogiczne: humaniści i inżynierowie, Wychodząc z wypiekami na twarzy po lekcji polskiego, biegliśmy na zajęcia z pomiarów elektrycznych czy budowy sieci wysokiego napięcia. Potem graliśmy w zespołach muzycznych. Uczestniczyliśmy w ruchu Młodzi Miłośnikami Melpomeny, pisaliśmy wiersze, malowaliśmy! Do tego stopnia upodobałem sobie właśnie pracownię plastyczną, żepo skończeniu szkoły, już jako student… prowadziłem w ME zajęcia z rysunku, malarstwa i rzeźby! Tak!
W tej atmosferze niezwykle przyjaznego ze strony grona pedagogicznego klimatu, ciągłego zachęcania do uczestnictwa w zajęciach pozalekcyjnych, do rozwoju własnej indywidualności nie mógł się narodzić talent mniejszej miary jak Ryszarda!
Przez wiele lat prowadziłem wszystkie szkolne akademie i koncerty. Któregoś razu zapowiedziałem występ jakiegoś małolata, Leoszewski, zapamiętałem jego nazwisko. Zszedłem ze sceny, stanąłem z boku patrząc na wypełnioną po brzegi aulę szkolną. Trzysta osób? Sami chłopcy. Nieosiodłane rumaki, ciągnący włosy, żeby były dłuższe, hodujący pierwszy zarost i przezywający mutację.
Nawet nie zwróciłem uwagi na tego, Rysiu mu było na imię. Nawet taki szczegół zapamiętałem. Ten, wszedł na scenę, usiadł, schował się za swoją gitarą szarpnął strunę. A była to epoka Trubadurów, Stonsów i podobnych Skaldów. Pomruk przeszedł przez salę. Może nawet ktoś gwizdnął. Ale Rysiu, bo tak mu właśnie było, do tego stopnia czuł się za swoją gitarą bezpiecznie schowany, że nie spłoszyły go głośne komentarze.
Zaśpiewał.
Doszedł do refrenu.
Wyprowadził na prostą kolejną zwrotkę
Przy drugim refrenie widziałem wlepione w niego wszystkie gały i lekko rozchylone gęby.
Kolejny refren wziął z takim zapasem, że mógłby biec maraton.
Gdy wybrzmiały ostatnie akordy – zapadła cisza i doszło do spięcia.
Ryszard Leoszewski został bohaterem dnia i rocznika.
Wszyscy zaczęliśmy grać na gitarze i śpiewać poezję. Każda prywatka, wycieczka, wykopki i sprzątanie lasu nie mogło się obyć bez gitarzenia i poezjowania. Do tego stopnia Rysiu nas wszystkich uduchowił, że zaczęliśmy organizować zespoły muzyczne przy… kościołach! Byle śpiewać, byle grać, byle wciągać rymy i rytmy…
Potem przyszedł czas gitary elektrycznej. Przetworniki o ekstremalnym paśmie przenoszenia mogły powstać tylko w warsztatach TME! A kształty gitar, lakiery oślepiające czerwienią, mocowania pasków przerzucanych przez szyję, progi na gryfie….
No i oczywiście – wzmacniacze. Szczecin zadrżał w posadach.
A wszystko za sprawą tego jednego występu Ryszarda…
Wtedy w szkole pojawiły się pierwsze dziewczyny.
Ryszard, którego fryzura nie respektowała szkolnego regulaminu, został, jak słyszałem, ale informacji nie potwierdziłem, zaliczony do VIP-ów i jako jedyny spokojnie mógł razem z dziewczynami przechodzić rano przed obliczem dyrektora, który sprawdzał nasze upierzenie, oddech wolny od nikotyny i wzrok wskazujący na ślęczenie nad książkami do białego rana.
A później? Kto otworzył pierwszy nocny live koncert w studiu Kanału 7? Leoszewski z resztą „opierzonego” towarzystwa. Ludzie dzwonili i dzwonili.
– Szefie, co robimy – dzwonili koledzy ze studia. – Oni ciągle grają. Przerwać im?
– Nie, niech grają, ile sił im starczy.
Koncert trwał prawie trzy godziny.
Nie do końca udała się próba przygarniecie w sposób sformalizowany Ryśkowego Arfika do Kanału 7 Telewizji Szczecin. Ale udało się uzgodnić z występ Ryszarda z Rickiem Wakemanem i jego synem na dziedzińcu Zamku Książąt Pomorskich. 1993!
Ryszard wspomniał podczas koncertu o pomyśle na płytę, której oficjalną premierę mieliśmy wczoraj.
No cóż, dokumenty mówią same za siebie.
A było to tak:
(Rozmawialiśmy internetowo o szczegółach telewizyjnej realizacji koncertu ekipy sklepowo-arfikowej, zarejestrowanego w Starej Rzeźni. I wtedy pojawił się nowy pomysł:
04.06.2020, 10:44
Marek: OK. (…) A propos. Jak tak oglądałem ten materiał już dwudziesty raz pomyślałem, czy aby nie pora, aby pomyśleć o Leoszewskim solo. Masz tyle do powiedzenia, że cała reszta tylko rozprasza. Może tylko z fortepianem? Albo z kontrabasem? Mandelsztam jest genialny. Ale Twoja muzyka nie jest gorsza. Leoszewski unplugged… Może masz więcej „kłótni z Żoną”? Cudny kawałek.
04.06.2020, 15:47
Ryszard: Od dawna myślę o programie na dwie gitary, ale fortepian, kontrabas i głos, też by było ciekawie. (…)
04.06.2020, 18:35
Marek: (…) Jak słucham Twoich interpretacji, to uważam, że one są trochę przytłoczone przez rozbudowane instrumentarium. Masz doskonały tembr, jesteś dobry w melorecytacji, oszczędne światło i fortepian lub tylko kontrabas. Jako punkty odniesienia, akcenty. Ty do nas mówisz piosenką. (…) Uważam, że możesz (i powinieneś) wreszcie zrobić coś bardzo osobistego. Sorry, ale słucham tych piosenek i słucham, i nie mam ich dość. Podobnych do mnie może być wielu.
Ryszard: Myślisz, że dla słuchacza nie będzie po kilku utworach dość, samego głosu z kontrabasem lub fortepianem?
Marek: OK. Popatrz na cały ten materiał. ILE RAZY PATRZYSZ W KAMERĘ? Ile razy mówisz i patrzysz do widza? Mówią – oczy. Piękna poezja rozprasza się rozedrganymi dłońmi, swingującymi dziewczynami. Wszystko jest cudne, ale przesłanie, poetycki wirus – ginie w gęstwinie detali, które absorbują uwagę widza. Skoczne rytmy, piękne frazy, kantyleny… Mój przyjaciel, Mikołaj Muller, aktor, tancerz, śpiewak jak wchodziliśmy do domu – spoglądał w lustro i mówił: jeszcze trochę, jeszcze nie czas… Wielu aktorów to potwierdza – pojawia się moment, w którym twarz mówi więcej niż słowa. Można ten moment przegapić, ale po co? OK. Już więcej nic nie powiem. Po prostu, ja, szary widz, myślę sobie, że z jakiejś niezrozumiałej dla mnie Twojej chytrości albo skąpstwa, nie chcesz mi dać wszystkiego co możesz i masz. KONIEC DYSKUSJI.
04.06.2020, 19:34
Ryszard: Ale dałeś mi do myślenia, tym bardziej, że mam pod ręką świetnego pianistę, który uwielbia grać na fortepianie, a później dopiero na klawiszach. Kilka utworów z samym kontrabasem. No…
04.06.2020, 20:01
Marek: Kończysz ten koncert Zimową podróżą. Przypomnij sobie Winterreise Schuberta. Cały cykl. Na Tidalu czy Apple Music pewnie jest tego wiele wersji Bostridge, Goerne, Fischer-Dieskau? Nie ma się co obcyndalać, kolego. Do roboty, do roboty! Zima tuż tuż! Bostridge – filmowanie, Dieskau – interpretacja w wersji klasycznej – daję Ci link do youtube. xxx Głos i treść – instrumenty dają tylko tonację, kontekst. Podkreślają, akcentują, pełnią rolę trzecioplanową.
17.01.2021, 15:26
Marek: Ryszardzie drogi, jeszcze nie zdjąłem kurtki, jeszcze siedzę w czapce. Jeszcze nigdy nikt mnie tak nie wkurzył jak właśnie TY! Że ja z tego spaceru wróciłem cały, bez zawału – to cud i tylko to jedno działa na Twoją korzyść. Rysiu, kiedyś sugerowałem, nieśmiało podpowiadałem, żebyś wreszcie zostawił tę swoją gitarę, zapomniał o dzieciakach, czy równo ci wchodzą w frazę, nie zaprzątał sobie głowy poziomem nagłośnienia. Prosiłem – zrób wreszcie SWOJĄ płytę! Przyjechałem nad morze. Nie było mnie tu miesiąc. Na wyświetlaczu telefonu okładka płyty Twojej koleżanki i pianisty X. Cztery stopnie mrozu.
OK. Naciskam start. Idę brzegiem morza i słucham. Rysiu, dlaczego powstają takie rzeczy! Tak piękne teksty, z zupełnie poprawnym akompaniamentem a całość, po wysłuchaniu pozostawia w tobie jedynie szum jaki wydaje cięcie kapisty, by ją ukisić!
Zapomnij o Grechucie, odstaw wszystkie Woźniaki i Borysy, swoją gitarę oddaj komuś, jeśli nie chcesz fortepianu – i zaśpiewaj trochę poezji!!!! Tu idzie już nie tylko o zachowanie gatunku dla potomnych, ale też o tę poezję. Na tej płycie X jest mnóstwo standardów wyjęczanych głosem o oktawie z trzech dźwięków. Wszystko inne to piski, kociomiałki i podciśnieniowe wydmuchy. Długosz, Herdegen, setki ludzi nawet jak nie
potrafiło śpiewać, to czuli i rozumieli poezję. TU – na płycie X – mamy być może rzadki przypadek wielkiej atencji dla poezji, ale połączony z całkowitym asynchronem interpretacyjnym. Świadomie dobrano tytuły rozpoznawalne. As time goes bay, autumn leaves, jak to dziewczyna, nikt tylko ty…. Ludzie przyjmują te dźwięki, zaczynają w sobie nucić i żadna wokalistka już ich nie interesuje.
Dobra. Zdejmę kurtkę. Może się trochę uspokoję. Masz głos, wiesz, co mówisz, masz twarz tylko zgub tę swoja gitarę, nie rozpraszaj się dobieraniem akordów, wyzwól się z tej sierocej choroby, czyli bujania się w rytm akompaniamentu! Masz swoje teksty, masz Mandelsztama, masz sklepowe teksty… Jeśli musisz do kogoś śpiewać, posadź ją przed sobą, ale żywą, opowiedz, że zbudujesz dom… No dobra, starzeję się, nie panuję nad emocjami. Na szczęście wszystko inne jeszcze pod kontrolą. Ściskam dłoń!
17.01.2021, 18:11
Ryszard: O cholera, dawno mnie tak nikt nie opieprzył! I to w 64 urodziny. Dzięki Marku. Za wszystko
22.10.2022, 17:00
Ryszard: A przy okazji informuję, że właśnie skończyłem nagrania 16 piosenek w wersji solo plus piano. Twoja inspiracja, a wręcz żądanie stało się ciałem. Czekam na ostateczny miks i później mam nadzieję jakieś wydawnictwo. Pozdrawiam serdecznie.
22.10.2022, 20:59
Marek: Rysiu! Jakże się cieszę! Skoro płyta ma cokolwiek rzeczywiście ze mną wspólnego, to sukces światowy gwarantowany! Już zamawiaj mercedesa, podobno czekać trzeba cały rok, więc nie ma co tracić czasu. Następna płyta będzie od pulpitu dyrygenckiego, z pełną orkiestrą symfoniczną. Pękam z ciekawości jakie teksty wybrałeś.
We czwartek, 15 lutego 2024 wszystko stało się jasne.