Ważne i wzbudzające zainteresowanie towary otrzymywały nazwy patriotyczne. Warszawa, Syrena, Wisła, Bałtyk czy Giewont. W tym ostatnim przypadku to może przesadziłem. Tak nazywały się papierosy, Były też wawele i belwedery.

Ojciec był człowiekiem przezornym.

Aż dziw, że tak bardzo ekscytując się lotami kosmicznymi, Gagarinem, Tiereszkową a wcześniej sputnikami z psami na pokładzie elektret

 – nie wysłał mnie od razu na Cap Canaveral albo do centrum Bajkonur.

– Radio – powiedział odkładając lutownicę po wstawieniu kojonego opornika lub kondensatora w nowoskonstruowanym modelu – jest największym wynalazkiem ludzkości. Niestety, psuje się. I zawsze będzie potrzebny fachowiec, który radio naprawi.

Wzrokiem wskazywał na lutownicę, potem na kolejny element nowego odbiornika i w ten sposób kierując moją ręką – pozwalał mi go przylutować.

Syk kalafonii, skwierczenie cyny, aromatyczny dymek i pfhuuu… – silne dmuchnięcie – na niemal oparzone opuszki palców, które trzymały przylutowany właśnie element elektroniczny.

Tato, gdzie ta lutownica… Gdzie ta kalafonia?

I poszedłem do szkoły „radioodbiornikowej”, ale po pięciu latach – zamiast w zakładzie naprawczym – wylądowałem przed radiowym mikrofonem. Na niemalże pół wieku, choć radiowe studio wkrótce podzieliłem na telewizyjne i w nim zatrzymałem się na dłużej.

Dziś radioodbiornik i telewizor ustępują miejsca smartfonowi. Pogodziłem się z tym faktem, choć od czasu do czasu włączam starą Agę, Mazura, Pioniera czy Elektreta. Albo te najstarsze odbiorniki wzbudzeniowe, których obsługa jest dla laika z obecnej najnowocześniejszej ery naszej cywilizacji – całkowicie obca.

To zatrważające! Jak w ciągu właściwie jednego pokolenia z radioamatorów, ekspertów, znawców i koneserów radia, staliśmy się radiowymi analfabetami.

Radia cyfrowe, DABy, streamingi… A gdzie magia kociego, zielonego, magicznego oka? O czym mówię? Hm… Jak rzecz objaśnić?

https://pl.wikipedia.org/wiki/Plik:Em11-ani.gif

Był to taki mały „telewizorek”, montowany w ściance czołowej radioodbiornika, w najbardziej eksponowanym miejscu. Okrągły ekranik zatopiony w bańce lampy elektronowej, na luminescencyjnej warstwie którego wychylały się zielone listki, takie kurtynki, przesłony. Wystarczyło pokręcić gałką kondensatora strojeniowego, a mechanizm uruchamiał przesuwanie się zazwyczaj pionowej płozy pod szybką z wypisanymi na szkle nazwami największych i najsilniejszych stacji nadawczych.  Dostrajając się do jednej z nich, zakres „zazielenienia” ekranu pokazywał, że docierające do tej lampy napięcie jest dla danej stacji najsilniejsze. Wtedy odbiór owej stacji był najlepszy. Uf… A kiedyś było to takie proste i oczywiste.

Godzinami trwały eksperymenty z rozwijaniem i zawieszaniem anten, przewodów, drutów w pokoju, na zewnątrz budynku, aby „ściągnąć” z eteru jak najwięcej źródłowego sygnału, wolnego od zakłóceń.

Kapitalny wpływ na wielkość listków miała pogoda, a właściwe poziom przewodzenia powietrza. Mówiło się: dobrą mamy dziś propagację, wieczorem powinniśmy bez zakłóceń odbierać audycje z Głosu Ameryki albo Radia Wolna Europa!

Magiczne oko skupiało całą mesmeryczną energię skumulowaną w słuchaczu. Energia łączyła się z kosmosem, a my sami, uwolnieni od cielesności, stawaliśmy się elementem jakiegoś nadświata. Ileż godzin wpatrywał się człowiek w te drgające sygnały „stamtąd”… .

Później przyszła era odbiorników tranzystorowych, kolibrów, sokołów, ale królowała niezmiennie cudowna, bateryjna Szarotka. Boże – taka nowoczesność w głowie się ongiś nie mieściła. Takie cudo wymyślił i zbudował człowiek? A dziś – moja szarotka stoi na półce, niekiedy ją włączę, ale ze strachem, że staruszka, że zimne luty, że kondensatory już dawno wyschły a z głośnika co najwyżej dobiegnie mnie szum wyschniętego eteru. Trochę to boli… . Łzą nostalgii go nie nasycę.

W Technikum Mechaniczno-Energetycznym przy Racibora (chyba 60?) nawijanie cewek, kalibrowanie mierników, uruchamianie silników… wszystko to było nadzwyczajnym treningiem wyobraźni.

– Co? Uczniowi tablicy zabrakło? – konstatował profesor o ksywie zaczynającej się od litery R., odwołującej się do koloru jego włosów. – I co, uczeń w takiej szkole nie wie, co robić w sytuacji, gdy uczniowi zabrakło tablicy, by dokończyć dowód lub obliczenie? Uczeń zdolny wie, że w takiej sytuacji może, no…. No… tak, może i musi pisać na ścianie!

Widział, słyszał to ktoś? Ale tak było. Pisałem po ścianie, a któryś z kolegów uchwycił ten moment na fotografii, gdy zwieszony między ławką a transformatorem wysokiego napięcia, kończyłem jakąś prezentację jednego z fundamentalnych twierdzeń (elektrycznych) wzmocnionych odwagą humanisty o wyobraźni, która nie znała granic!

Dzisiaj patrzę na te wszystkie zgromadzone przedmioty, te magnetofony, gramofony, patefony, radmory, rogersy, goodmansy, lampowce, tranzystorowce i pamiętam o tej naczelnej zasadzie – ocean i morze, jak wszechświat mają swój kres. Wyobraźnia – jest nieskończona. Pomieści wszystkie nasze światy. A i tak sporo miejsca wolnego w niej jeszcze zostanie.

Leave a Reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *