Może jeszcze tylko haftowanie nićmi z babiego lata jest równie chybionym utrwalaniem chwili.

Patrzę na goleniowski obraz Hansa Hartiga. Na dym z komina, w scenerii typowej dla lutowej, mroźnej nocy, pławiącej się w słońcu księżyca, którego promienie nie są w stanie przebić się przez lenistwo chmur, znudzonych tą bezcelową wędrówką po niebie. Pewnie w dodatku bez butów i szalika…

Dym jest na tym obrazie Hartiga jakby jedynym nierzeczywistym elementem malarskiej rzeczywistości. Dym ulatuje, bo taka jest jego natura. Wypełnia powietrze ciepłem z kominka, piekarniczego pieca czy dogasającego paleniska w kuźni. Dymu nie da się oszukać ani przekupić, zawrócić czy przegonić.

Dym jest dowodem życia.

Musi… ulatywać.

Specjaliści podszeptują: odstąp od obrazu jeszcze pół kroku, łap chwilę na nim ledwie zarysowaną, delektuj się wrażeniem. A mnie interesuje alchemia. Ta maestria wydobywania koloru, zamknięta w doborze farb, sposób ich mieszania, rodzaj użytego pędzla, uzyskanej faktury, którą malarz kładzie na płótnie jakby to były puzzle z mozaiki życia. Ślad za śladem, znak obok znaku, rys dopasowany do drugiego. Ledwie dotknięcia. Niewyczuwalne, jak właśnie mijający nas czas. On – odejdzie, ale zostawi po sobie swój malarski ślad – pozostanie po nim klimat i nastrój chwili.


Hans Hartig pozostawił kilka wersji widoku nabrzeża w Goleniowie.


Pochylam się nad fakturą…

Niczym zegarmistrz, otwieram kopertę i zaglądam niby do wnętrza tego iście szwajcarskiego mechanizmu. Wkładam okular do oka i tropię ślady pędzla. Są tak wyraźne, jednoznaczne, z żadnym innym znakiem – nieporównywalne. I tak jak zapiera dech obserwowany przez nas mikrokosmos wnętrza kwiatów czy kropli wody, tak zachwyca ślad pozostawiony ręką malarza.

Ślad… pierwowzoru?

Czyli – czego?

Chwila. Tak, można ją uchwycić aparatem fotograficznym, który zachwyci wyłącznie wiernością obrazu. Ale można też „zapamiętać” nasz świat pędzlem i farbą, naniesionymi na płótno cząsteczkami zmysłowych klimatów. Nie wiem… Nie wiem, czy powinienem dalej szukać odpowiedzi, dlaczego malarska wizja rzeczywistości ma tak wielką moc poruszania naszej wrażliwości. Pewne jest to, że ten mechanizm działa. Jest nieodzownym komponentem konstytuującym nas w miejscu szczególnym – pośród istot rozumiejących i potrzebujących obcowania z pięknem.

Mówi pani Małgorzata Peszko, kierująca Muzeum Historii Szczecina, że obrazy są zwierciadłem twórcy…

Hm… A gdyby tak ustawić tysiąc sztalug, a na nich tysiąc płócien. I gdyby podeszło do nich tysiąc po tysiąc tysięcy z nas, z tysiącem pędzli, i każdy namalowałby część siebie… to… to… Szwadrony aniołów zapanowałyby nad Niebem i Ziemią…

Na szczęście, farbę można zmyć…

Tylko, zapomniałem, jak się ta mikstura nazywa…?

Leave a Reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *