post scriptum do recenzji spektaklu „Teatr niewidzialnych dzieci”
Największą pokusą i grzechem recenzenta jest… spekulacja. Ale przywilejem pozostaje możliwość zadawania pytań. Nazywana niekiedy… spekulacją.
Jaki argument przekonał „Pleciugę” do wystawienia spektaklu „Teatr niewidzialnych dzieci” z dość wyraźnie zarysowanym wątkiem odnoszącym się do stanu wojennego? A może trafniej będzie tak sformułować pytanie: jaki cel edukacyjny przyświecał realizatorom, by sięgnąć po tę materię dramaturgiczną?
No właśnie, czy materia sama w sobie jest dramaturgiczna”?
W wywiadzie dla teatralnej gazety „Gabit”, autor powieści i scenarzysta wyznał, że „nie powstała jeszcze żadna większa książka skierowana do młodszego odbiorcy, która by o tym (stanie wojennym – podkr. M.K.) opowiadała”.
– A to przecież ważny moment w naszej historii – podkreśla Marcin Szczygielski. – To realia, których sam w dzieciństwie doświadczyłem.
Pan Marcin Szczygielski miał w 1981 roku dziesięć lat. W scenariuszu sztuki odwzorował – jak mówi o tym nie wprost – stan swojej świadomości i rozumienia procesów zachodzących wówczas w Polsce. Jego wspomnienie miałoby stać się wzorcem, takim „niezbędnikiem” wiedzy o stanie wojennym dla współczesnych dziesięciolatków? Dla wielu z nich – pierwszym w życiu! Że tak się stało w Szczecinie – dowodzi rozmowa z widzami, przytoczona w części pierwszej tego felietonu i w recenzji.
W 1981 roku ja miałem 28 lat i kierowałem Redakcją Informacji i Publicystyki Polskiego Radia w Szczecinie oraz współredagowałem i prowadziłem wydania Kroniki, telewizyjnego programu informacyjnego Pomorza Zachodniego. W Szczecinie. Obok Gdańska – drugim ośrodku, tak zapalnym i ważnym dla przemian gospodarczych i ustrojowych. Zespoły obu redakcji codziennie informowały mieszkańców regionu i kraju o sytuacji w naszej części Polski. Wtedy gazety ukazywały się raz dziennie, były redagowane kilkanaście godzin przed ich kolportażem. Słuchacze i telewidzowie wiedzieli o sytuacji w Szczecinie to, co my przekazywaliśmy niemalże live w naszych doniesieniach. Poza, oczywiście, wymianą informacji po sąsiedzku, rodzinnie, na przystanku czy w sklepie.
No i ze stacji radiowych zagranicznych: Głos Ameryki, Radio Wolna Europa czy BBC.
W opisie sztuki „Teatr niewidzialnych dzieci” przeczytałem także takie zdanie: „rzecz się dzieje w szarej rzeczywistości lat 80”.
Któregokolwiek aspektu sztuki w odniesieniu do stanu wojennego nie dotknę – mam z nimi wszystkimi problem. Prezentowane tam prawdy i twierdzenia pochodzą bowiem od osób, które wiedzę o tamtym czasie mają z tzw. drugiej ręki.
Kogo dziś, w przesyconym słońcem początku września 2024 roku (szkic tego tekstu powstał pierwszego września), zajmować może jakiś „stan wojenny” sprzed 50 laty? Co to był za stan? Jakaś wojna wtedy wybuchła?
Autorów ulicznych ankiet, publikowanych w serwisie Youtube zachęcam, by obok pytania: nad jakim morzem leży Szwajcaria – zadali swoim rozmówcom równie bezpretensjonalne pytanie o powody, dla którego Krzyżacy anektowali Bieszczady w roku 833 przed naszą erą?
Na tym poziomie lokuję wiedzę obecnego pokolenia na temat stanu wojennego.
Z kolei cytowany już argument na rzecz wystawienia i napisania sztuki: „brak większej książki dla młodzieży o stanie wojennym” może być wyzwaniem dla twórców. Ale nie wystarczy książkę taką napisać. To najmniejsza trudność. Ważne – jaką prawdę, pół wieku po stanie wojennym położymy młodym ludziom na stół. Czy ten stół jest już dostateczną, ugruntowaną wiedzą o tamtych latach? A może literatura miałaby zastąpić edukację historyczną? Teatr jest zdolny odtworzyć emocje tamtych dni?
W pierwszej części tego tekstu pisałem: jeszcze się taki naukowiec i twórca, a także polityk nie urodził, który potrafiłby wszystkie okoliczności stanu wojennego ująć tak, by z jego poglądem zgodzili się wszyscy Polacy. To nigdy nie będzie możliwe. Ale ów fakt nie może upoważniać kogokolwiek do głoszenia „swoich” prawd o stanie wojennym w formie wykładni. I tylko dlatego, że wcześniej nikt przed nim nie ukazał stanu wojennego w postaci „większej książki”.
Pod zieloną wiatą przy międzyzdrojskiej promenadzie leśnej toczą się ciekawe rozmowy. W ubiegłym tygodniu, z niemieckimi entuzjastami FKK rozmawiałem o urodzie tutejszych plaż dla naturystów. Moje rozmówczynie, dalece po 70., przyjechały tu spod Lipska. Żeby się rozebrać do naga i chłonąć energię życia. Dziś – pod tą zieloną wiatą, na przekąskę zatrzymała się para rodaków-południowców.
- Takich stanów wojennych jak wtedy, dziś powinniśmy wprowadzać po kilka dziennie! – śmieje się serdecznie nieznajomy wczasowicz. – Włącz pan radio, otwórz gazetę… Ci kradną, tamci do skoku na państwową kasę już się szykują, inni się z łupem zwijają, a następni ich gonią.
- Ale naród…
- Panie, a cóż to za anachroniczne określenie!
- Archaiczne… – wtrąca półgłosem żona mojego rozmówcy.
- Widzi pan, nauczycielka. Panie, na starość z dzienniczkiem będę chodził po oceny. Ha!… Mówi pan – naród. Patrz pan, naród to ten, co psioczy na ceny w smażalniach ryb, korki na S3 i wypija kilka piw dziennie. Naród stwarza problemy i sam siebie za to gani! Wygraża i złorzeczy, napomina i umoralnia. Ale z żadnej okazji do przekrętu nie zrezygnuje. Tak jest u was w Międzyzdrojach, tak jest u nas, pod Cieszynem.
- Fajna nazwa miasta. Zobowiązuje.
- A co, nie widać po nas, że to prawda? Ha, ha… Patrz, Zosiu, jak pan to trafnie skojarzył. Cieszynianie, ludzie zacieszeni!
Chwilami rozmowa wartko się toczyła.
- Wykształcenie, dobre zawody, klasyczny skład rodziny, domek z kawałkiem ogródka. No, pięknie, a teraz – emerytura. Starczy. A dwie – to w sam raz.
- Teraz to inny świat… – zagaduję ponownie. – Nie to, co szarzyzna naszej młodości.
- Jeśli lata 80. były szare, to obecne są tak pstre jak pingwin z pawim ogonem – wypalił mój nowy znajomy. – Co pan kolega mówi? Że lata 80…, że były szare? Po pierwsze – obaj mieliśmy wtedy po 20 lat. Nie tak? Nie była to może Ameryka, ale kto wtedy wiedział, jaka naprawdę jest ta Ameryka? Ja miałem 25 lat, panie, pięć lat fedrowałem, zarabiałem, ożeniłem się, dziecko mi się urodziło! Książeczkę oszczędnościową na auto założyłem. A co, w Ameryce za darmo rozdawali? Potem, to fakt, się pogorszyło. To te ruskie, wie pan. Oni nas doili. Gdyby ich popędzić, kto wie, czy doszłoby do „Wujka”.
- Właśnie, „Wujek”…. – podtrzymuję wątek.
- Boli. Wojna boli. Bieda boli. Choroba boli. Owdowiałem. Bolało. Dziesięć lat… Teraz jestem po zawale. Ożyłem! – przytula się do kiwającej głową, nowej żony.
- Też wdowa…? – wymieniamy uśmiechy.
- Dużo czytam. Żył człowiek, a nie wiedział, co się wokół niego dzieje. Tak było, tak było, panie… A co dziś pan zrobisz? Większość z tamtych łobuzów już wymarła. Inni się wyłgali. Ale też umarli ci, co ucierpieli. Wszyscy znikamy z pamięci. No, nie jest tak? Kto o nich pamięta? Chyba, że na rocznicę?
Chwilę milczymy. Kawa z termosu smakuje jak w najlepszej rzymskiej kafejce.
- Wszystko się zaciera. A Powstanie Warszawskie…? Ilu tych powstańców jeszcze żyje? Ilu ich będzie za dziesięć lat? Badać i opisywać te sprawy trzeba, to prawda. Ale co więcej może pan zrobić? Synowie mojej „nowej” wykłócają się ze mną. Że komunista, że w partii byłem. W Solidarności też byłem. Ale oni tylko o tej partii: że partia ludzi mordowała, do górników strzelała, głodziła i granice na świat pozamykała; kradli, swoich zatrudniali, za państwowe pieniądze żyli.
Uśmiechamy się milcząco.
- No, nie to co dziś… – mówimy do siebie, nie wypowiadając słów.
O minionym czasie najwięcej mają do powiedzenia ci, którzy urodzili się w chwili, gdy czas ten właśnie się zakończył.
Prawdą jest i to, że im bardziej człowiek zaszedł w życie, tym mniej o nim wie. Ten, kto w swoją pielgrzymkę dopiero co wyruszył – za podeszwę butów ma wszystkie encyklopedie, ale tylko te, przez siebie napisane.
Dorosły teatr ma lepiej. Albo gorzej. Jednak gorzej, bo nie wypada mu pouczać widza przed spektaklem. Ale też i lepiej, bo na krytykę może odpowiedzieć: widz mógł się przed spektaklem douczyć życia. Wtedy lepiej zrozumiałby sztukę.
Interesującą jest lektura programów teatralnych. Czym taki program jest, czym był, jaką funkcję winien spełniać? Słowem – jak dzięki programowi przygotować widza, jak widz siebie winien wyedukować, by w pełni odebrać przesłanie sztuki?
Teatr dla dzieci nie ma dla nich teatralnego programu. Ma tylko sztukę. Przygotowywanie dzieci do obejrzenia spektaklu jak i omawianie tegoż na lekcji – jest teorią. Gdyby to wszystko miał przygotowywać także teatr, Pleciuga musiałaby do wystawianych rocznie 500 spektakli dodać kolejnych 500 spotkań przygotowawczych i 500 – omawiających rzecz obejrzaną.
Teoretycznie… Jak powinien wyglądać program teatralny dla młodych widzów? Taki, aby dzieciarnia siadła w fotelach i zagłębiła się w jego lekturę?
Nikt nie widzi takiego obrazka? No, jakże, przecież wyobraźnia wszystko może! Nie? Jednak – nie?
I słusznie. Wyobraźnia swój rozum ma i bzdur nie kreuje.
Nie ulega dla mnie wątpliwości, że dzieci powinny być solidnie przygotowane do spotkania ze sztuką. Ale nie poprzez studiowanie programu teatralnego na chwilę przed podniesieniem kurtyny!
Przeszukuję Internet. A szukam konspektów lekcji, założeń lub zdefiniowanego programu wprowadzającego naukę o teatrze.
Przykłady takie jak te:
może Marsjanom mogłyby się na coś przydać. Choćby za podkładkę pod nogę ich szafy, kiwającej się na nierównym ziemskim gruncie.
W Szczecinie jest pleciugowa gazeta „Gabit”, ukazująca się dwa razy w roku. Ma wersję Internetową. W trzech szkołach zapytałem. Nikt o „Gabicie” nie słyszał. Pytam dalej.
Przeglądam literaturę fachową, wydawaną przez kilkanaście lat w Szczecinie, przy okazji Konfrontacji. Gdy festiwale były organizowane przez Pleciugę – powstała pokaźna, bardzo intersująca biblioteka sprawozdań z debat i dyskusji fachowców na tematy teatralne. Ale „instrukcji obsługi małych widzów” – nie znalazłem. Zastrzegam, mam do wglądu tylko część tych wydawnictw. Nie natrafiłem też na pełną bibliografię opublikowanych materiałów. A szkoda.
Słowem – wszyscy wiemy doskonale i dalibyśmy się pokroić na plasterki w obronie prawdy, że teatr jest szalenie ważny w życiu dzieciarni. Ale JAK to znaczenie wprowadzać w życie, umacniać i rozwijać – mysz nawet nie piśnie.
Zamiast Bajlandii – Banałlandia.
Czy rolą teatru jest wyręczanie szkoły???
Nie ma w tej sprawie mądrego. Pewne natomiast jest jedno: 99,9% swojej energii teatr winien wykorzystać, aby młodych widzów podniecać i ekscytować, nakręcać i rozładowywać ich emocje. Musi polaryzować i kazać opowiadać się po którejś/czyjejś stronie. Albo żadnej. Ważyć racje i szermować argumenty/argumentami. Pokazywać możliwości wyborów. Teatr, tak naprawdę, dzieje się w widzu, a scena tylko ten teatr wewnętrzy – inspiruje.
Jestem przekonany, że teatr winien z widza czynić… aktora. Z biernego obserwatora – mentalnego uczestnika sporu, obecnego w centrum zmagania się racji i postaw. Teatr musi poruszać wszystkie emocje, do zerwania strun włącznie. Ale musi też mówić o sytuacjach dających się wyobrazić.
Żarty na bok, chciałoby się powiedzieć.
I to byłby błąd.
Bo żart jako jedna z nielicznych sytuacji życiowych w najwyższym stopniu pobudza młodych ludzi do reakcji. Dzieciaki są stworzone do tego, aby się śmiać i bawić. Nigdy w życiu nie będą już miały okazji do beztroski i spontaniczności w wymiarze tak nieograniczonym jak dziś.
Ukazywanie na scenie problemów ich rówieśników, musi uwzględniać poziom percepcji widowni. Możliwość zrozumienia konkretnej sytuacji. W „Teatrze niewidzialnych dzieci”, bohater przedstawienia, wychowanek domu dziecka, w którym są wspólne, wieloosobowe sypialnie, trafia do innego domu, w którym otrzymuje swój pokój. Tylko dla siebie!
Po spektaklu, moi rozmówcy w ogóle tego elementu sztuki nie wychwycili. To nie był dla nich aspekt ważny, on nie rodził skutków emocjonalnych. Dzieci z widowni nie rozumieją dobrodziejstwa czy łaski losu w postaci ofiarowania dziecku przestrzeni intymnej, tylko dla niego przeznaczonej. Widzowie mają w przytłaczającej większości ten luksus w standardzie. Każda inna sytuacja pochodzi jakby „z księżyca”? Mnie ta kwestia mocno ściskała za gardło. Różnica… dwóch pokoleń, a jaka przepaść między nami? Dla mnie, przepaścią była szafa, dzieląca część sypialnianą rodziców od tej drugiej, naszej, dziecięcej. Mieszkanie jednopokojowe.
A teraz proszę o zapięcie pasów. Wchodzimy w strefę turbulencji. Sole trzeźwiące w zasięgu ręki – wskazane.
Aktorzy dają z siebie wszystko! Grają „na sto procent”. Reżyser wymyśla i wprowadza na scenie rozwiązania przewyższające znaczenie dokonań Kolumba i Kopernika. Muzyk, choreograf, scenograf – stwarzają tamże świat nie z tego świata, a po podniesieniu kurtyny – panie bileterki, niczym snajperzy, wychwytują każdy błysk ekranu smartfonu. Wiem, doświadczyłem.
ZAKAZ NAGRYWANIA, ZAKAZ FOTOGRAFOWANIA!
Najbardziej niemądry zakaz na świecie!
Komunikat przed spektaklem powinien brzmieć tak:
Kochani, fotografujcie, nagrywajcie, zabierzcie ze sobą chwile spędzone w teatrze, rozmawiajcie o bohaterach spektaklu, spierajcie się. W waszych smartfonach, obok stworów i potworów – musicie mieć zdjęcia dzieciaków z tego spektaklu. Naszego i waszego spektaklu. Przedstawienia, które przeżywamy, które ma wam coś bardzo ważnego do powiedzenia! Te zdjęcia, które za chwilę zrobicie, będą wam przypominały bohaterów sztuki, ich problemy. Rozwiązujcie je razem z nimi, na nowo, inaczej, lepiej, przygotowujcie siebie do mierzenia się w życiu z losem takim samym lub podobnym, jak ten w zaczynającym się właśnie spektaklu. Zapraszamy! I fotografujemy!
I tak dalej, i tak dalej.
A teatr, ten tak „bezgranicznie otwarty na widza” – jak już go dopadnie, chciałby posadzić go na… elektrycznym krześle! Najdrobniejszy, niekontrolowany ruch – kara, reprymenda, upomnienie, nagana!
Zakazy? W imię czego? Praw autorskich? Rozpowszechniania i kolportowania treści, które stworzyliście? Przecież nie za darmo. To jakiś nonsens i paradoks. To grajcie sobie sami, do pustych krzeseł. Albo lalki na nich posadźcie.
I co, lepiej? Nikt was nie rozprasza, zdjęć nie robi, nie zobowiązuje, nie wymaga, nie ocenia? Pociąg bez pasażerów, sklep bez klientów, szpitale bez pacjentów. I teatr wprost idealny!
– Jest pan kompozytorem. Marzy się panu pleciugowa orkiestra symfoniczna. A jak by się pan czuł, słysząc, że dzieciarnia w szkole, w domu, na podwórku nuci… pańską piosenkę, a nie plastikowe, generowane dziś komputerowo przeboje, wypełniające świat młodzieży, jak kit uszczelniający szybę w okiennej ramie. A, przepraszam, słowo kit wymazuję, ono pochodzi z już innego, minionego świata.
To jedno z niezadanych jeszcze pytań. Mieliśmy się z panem dyrektorem spotkać dwa tygodnie po wrześniowej rozmowie.
Dlaczego jest tyle list przebojów, a nie ma listy teatralnych kompozycji? Te teatralne piosenki żyją chwilę, giną w akcji scenicznej. A utrwalone, odsłuchiwane w smartfonie, pobranie legalnie z sieci teatralnej – ożywiałyby emocje i wrażenia z pobytu w teatrze.
To od dyrektora Pleciugi wiem, że teatr daje rocznie około 500 spektakli. Ilu to będzie widzów? Ile „nośników” prawd teatralnych? Ale zakaz jest zakaz.
Nie po to robimy tetr, żebyście go ze sobą w telefonach do szkół i domów zabierali! SUROWY ZAKAZ!
A gdyby tak… wywołać skandal. Pójść na spektakl, na widownię pełną dzieciarni, wyjąć smartfon i zacząć nagrywać spektakl zachęcając resztę, by robiła to samo. A potem umówiłbym się z dzieciarnią w parku lub przed teatrem. I wszyscy zaczęlibyśmy odtwarzać utrwalone, ulubione sceny. I rozmawialibyśmy o nich, spierali się, krytykowali, chwalili, ganili i omdlewali z zachwytu?
Już widzę okiem wyobraźni jak pod Pleciugę zajeżdża kilka policyjnych i strażackich wozów, wyskakują z nich uzbrojeni w gumy do żucia funkcjonariusze, w maskach chroniących ich przez gazem śmiechowym, z pałkami (wanilii) w silnych dłoniach i kajdankami z ciągutkowej masy.
Teatrze! Opamiętaj się! Bądź objawianiem, a nie ciurmą wyobraźni!
Nie gaś iskiereczki. Rejestracje spektakli powinny być dostępne w szkołach, aby podczas lekcji wychowawczych wracać do tych przedstawień, przeżywać je na nowo. Dzieci raz jeden w życiu zobaczą wasze produkcje w teatrze. I koniec. I koniec? A gdyby je upowszechnić? Udostępnić? Dać w prezencie?
Ludu złoty! Siedzi siódmoklasista, wpatrzony w smartfon. Ale nie w grę czy rysunkowy komiks a w… pleciugowy spektakl?
Wiem, wiem – czysta fantazja.
Takiego nowatorstwa i odwagi od pana oczekuję, panie dyrektorze. Już piszę wniosek o dziecięcego Nobla dla pana. Pleciuga pierwszym teatrem na świecie, który w całości należy do dziecięcej widowni!
Plany 2024 (tę rozmowę odbyliśmy w grudniu 2023).
Wokół stołu: kierownik literacki – Magdalena Mrozińska, a po chwili – dyrektor Tomasz Lewandowski. A także Anna Kaczmarczyk z Biura Obsługi Widzów.
– Nasz cel? Oferta dla młodzieży – akcentuje Magdalena Mrozińska. – Żadna szczecińska scena nie ma dla tej widowni żadnych propozycji.
– Wydaje się, że jeśli we Współczesnym pojawia się spektakl adresowany również do nastolatków – widownia nie świeci pustkami? – sufluję.
– Zgoda. Młodzież odczuwa pewnego rodzaju nobilitację, że idzie do teatru ukierunkowanego na widownię dorosłą. Pleciuga – kojarzy się z propozycjami dla najmłodszych.
– Chcemy ten wizerunek naszej sceny zmienić – podkreśla Anna Kaczmarek, organizatorka tego spotkania.
– Ale proszę, powróćmy na chwilę do korzeni. Moje pokolenie było zawsze zafascynowane pacynką, lalką, marionetką. To był świat, który wyobraźnię dziecka pochłaniał bez reszty. Nie było piękniejszej księżniczki, nie było bardziej sprytnego kota w butach, jak ten w Pleciudze. Jeśli aktor-kukiełka podawał tekturową czy drewnianą rękę dziecku z widowni, to ono poszłoby z tą lalką na koniec świata. Dziecko w pełni ufa lalce. Czy coś się w tym zakresie teraz zmienia? Które atrybuty Państwa teatru wywołają podobną reakcję wśród dzieci starszych? Teatru z autorytetem, podpowiadającego rozwiązania, sugerującego metody zmagania się ze światem…
– Zaufanie do lalki nie słabnie. Ono dominowało w pierwszych dekadach istnienia naszej sceny, w latach 50-tych, 60-tych, 70-tych, kiedy przeważały spektakle parawanowe. Teraz teatr lalek wykorzystuje całą swoją plastykę. Przyjeżdżają do nas znakomici twórcy, często z całego świata. Razem współtworzymy ten teatr. No i aktor operuje teraz lalką w żywym planie. Widzimy animatora i jego lalkę. Nieustannie też obniża się wiek coraz bardziej świadomej widowni. Młodzież ma dziś o wiele więcej różnych źródeł rozrywki, niż miało to miejsce czterdzieści lat temu. Jest pochłonięta światem cyfrowym. Dlatego teatr zmienia się także w sferze tematyki, chce fascynować widza nie tylko teatralną formą.
– Państwa artyści szukają nowych wyzwań. Grają w sztukach ekstremalnie nie dziecięcych. Przykład – spektakl – „Świadek”. I państwa aktor, Aleks Joński w jakże nie pleciugowej roli!
– Pora zerwać z tym stereotypem niższości teatru lalkowego względem teatrów dramatycznych. Doskonale wiemy, jak wspaniałym warsztatem dysponują aktorzy lalkarze, aczkolwiek w takim ogólnym pojęciu, ciągle… teatr lalek jest dyskredytowany. A nasi aktorzy są w stu procentach profesjonalistami. Są świetni pod względem wokalnym, choreograficznym. Grażyna Nieciecka i wszyscy inni przecież. Absolutnie. Paweł Hajdukiewicz, który teraz gra pełny monodram.
Wielką ambicją dyrektora Pleciugi, Tomasza Lewandowskiego są „najnaje”.
– To niemowlęta w teatrze. Mamy dla nich ofertę. Te maluchy są w bezpośrednim kontakcie z aktorami, tak jak pan mówił, podają im rękę. Jest to relacja na poziomie wszystkich zmysłów. Choćby w spektaklu „Kolory”, gdzie jest muzyka i światła, i ruch, i tam się mnóstwo rzeczy dzieje, dzieci są zachwycone, poddają się magii spektaklu, wchodzą w akcję. Mamy też nowe propozycje dla dzieci przedszkolnych i szkolnych. Chociażby „Fujka i ocean”, „Delicja”, a także „Perfekty i Ambaras”.
– Czy teatr jest de modèe dla współczesnego 15-17 latka?
– Nie, absolutnie! To widać po naszych zajęciach teatralnych dla młodzieży. Magda Bogusławska, wspólnie z Aleksem Jońskim, aktorem, prowadzą dwie grupy teatralne. Jedna dla dzieci, druga dla starszej młodzieży. Uczą m.in. technik aktorskich. Ale przede wszystkim fascynują się wzajemnie teatrem, rozmawiają o nim, dotykają go, uczestniczą w wydarzeniach. Pełna integracja i rozrywka. Myślę, że interesowanie się teatrem jest bardzo ekscytujące dla młodzieży.
– Skłaniam się ku prowokacyjnemu pytaniu, że dzisiaj teatr jest bardziej terapią niż doznaniem estetycznym lub przeżyciem emocjonalnym.
– W dużej mierze jest terapią, na pewno. Pomaga przełamywać własne bariery, pomaga w utrzymaniu ciała w dobrej kondycji, pomaga w kontaktach międzyludzkich, w wyrażaniu poglądu na świat. Rzeczywiście, obserwujemy dużą rolę terapeutyczną teatru podczas naszych warsztatów z dziećmi, szczególnie tych cyklicznych, gdzie rzeczywiście grupa ma okazję ze sobą pobyć dłużej niż przez jedno spotkanie. Te dzieci się naprawdę szalenie otwierają poprzez teatr – dodaje Magdalena Mrozińska.
– Wymieniła pani prawie wszystkie punkty teatralnego dekalogu, funkcje, jakie teatr pełni w życiu dziecka. Obserwowałem kiedyś takie zajęcia: pomieszczenie jest wyłożone białym papierem. Dzieci wchodzą do tego pomieszczenia. Stają przed pojemnikami z farbami. Jedno dziecko paluszek wkłada do żółtej farby i robi kropkę na papierze, powtarza tę czynność z innym kolorem. Zanurza całe rączki w farbach. Ocieka farbami. Przenosi kolory na papier. I nadziwić się nie może, co jego rączki potrafią zrobić! Ja, dziecko, jestem demiurgiem!
– Zajęcia tego typu prowadzą dziewczyny, które organizują warsztaty z szeroko rozumianej pedagogiki teatru. Mamy zajęcia sensoryczne dla najmłodszych, a więc to, o czym właśnie pan wspominał. Czyli odkrywanie świata zmysłami.
– Magda Bogusławska prowadziła warsztaty sensoryczne dla najmłodszych w ramach programu integracji dzieci niepełnosprawnych. U nas dzieci niewidome poznawały świat patykiem i pozostałymi zmysłami – dopowiada Anna Kaczmarczyk.
– Na stronie Państwa znalazłem informacje o zadaniach tanecznych, układach choreograficznych dla dzieci – przepraszam – pokrzywionych, ustawionych zrazu w sposób zupełnie przypadkowy, wyhamowanych. A po godzinie, te same dzieci wykonują fantastyczne układy choreograficzne.
– Bo teatr wpływa na większą świadomość własnego ciała – podkreśla Magdalena Mrozińska. – Umożliwia przełamywanie barier, stwarza niecodzienną gdziekolwiek indziej wzajemną bliskość. W edukacji szkolnej często brakuje takiej koncentracji na odczuwaniu własnego ciała.
Hm… Ten teatr jest jakimś cudotwórcą? Czy w miejsce szkół, nie powinniśmy powołać do życia tylko teatry?
– Wsparcie ze strony literatury i dramaturgii …
– O! Tu pojawia się wielka luka. Dlatego bez względu na nasze plany, ciągle dzieci przedszkolne czy wczesnoszkolne będą najbardziej liczną grupą naszych odbiorców. To się chyba nieprędko zmieni.
– Czy granicą wieku jest 10 lat? Ta grupa stanowi 70% widowni „Pleciugi”?
– Myślę, że młodzież starsza to nawet mniej niż 30%. Na tę chwilę mamy cztery spektakle dla młodzieży. Mamy też cztery propozycje dla dorosłych, a cała reszta oferty to są właśnie sztuki dla dzieci. Staramy się, aby żaden spektakl nie był tylko: łatwy i przyjemny. Podejmujemy społeczne, ważne tematy. Pokazujemy problem, konflikt.
– Ale przecież nie ma pani materiału literackiego…
– Tak. Trudno o teksty dla widza przedszkolnego. Bo one po prostu nie są publikowane. Źródłem tekstów jest Centrum Sztuki Dziecka w Poznaniu. To jest ośrodek, który propaguje współczesną polską dramaturgię, co rok organizuje konkurs na sztukę teatralną dla dzieci i młodzieży, w którym jedną z nagród jest opublikowanie tego zwycięskiego tekstu w pokonkursowym zbiorze. A publikacja jest szansą dla tekstu dramatycznego. Inni wydawcy nie szukają dramatów, oni sięgają po prozę, niekiedy poezję. Dramat kończy swój żywot na wystawieniu, co jest i tak sukcesem ogromnym. A później ląduje w szufladzie dramatopisarza. Ostatnio pojawiała się tendencja, że nagradzane są głównie teksty dla starszych dzieci i dla młodzieży. Więc skoro Centrum nie docenia tekstów dla młodszych widzów, to dramatopisarze nie widzą sensu w pisaniu takich sztuk i wysyłaniu na ich na konkurs. Zatem to pokonkursowe źródło dobrych tekstów powoli wysycha. Teksty dla najmłodszych są najczęściej pisane na zamówienie. Ja często się odzywam do dramatopisarzy z propozycją napisania sztuki dla nas.
– Ja jestem autorem, proszę mi powiedzieć, co mam dla pani napisać?
– Naprawdę dobrą sztukę dla czterolatków.
– Co to znaczy: dobra sztuka dla czterolatka? Kim jest czterolatek w pani oczach jako animatora teatru?
– To jest człowiek, który przechodzi ogromną transformację. Dzieci, między drugim a trzecim rokiem życia, bardzo, bardzo się różnią. Podobna różnica występuje między cztero- i pięciolatkiem. Jeden rok to dla maluchów kawał życia!
– Niewykluczone, że nigdy później nie zadajemy tylu pytań: a dlaczego, a skąd, a po co? – – Taki maluch ma wyobraźnię, która zerwała się ze smyczy. Ich spojrzenie na świat jest szalenie inspirujące. Jako dramatopisarka – uwielbiam rozmawiać z trzylatkami. Takie dzieci kochają spektakle zanurzone w fantastycznych światach, pełne magii, ale też szukają prawdy. Czterolatek jest osobą, która niczego nie ukrywa, która swoje emocje manifestuje na widowni. Jeśli się czegoś boi, to krzyknie, jeśli się ekscytuje, daje temu wyraz; często dopinguje bohatera. Podpowiada, sugeruje. Irytują mnie ci nauczyciele i wychowawcy „uciszacze”, którzy tłumią te żywe reakcje dzieci na widowni. A to jest właśnie fantastyczne, że one do tego stopnia potrafią wejść w ten teatralny świat, że całymi sobą go przetwarzają. I…, no właśnie, brakuje nam w repertuarze takich propozycji. Niektóre są zbyt infantylne, takie wręcz proste, a inne – nachalnie edukacyjne, zbyt skomplikowane, takie, które operują pewnego rodzaju grą słowną czy sytuacyjną, która jest zbyt zawoalowana dla czterolatka.
– Czy jest granica między bajką, baśnią, a fantazją? Kiedyś był Kaj i Gerda, był wspomniany „Kot w butach”. Była baja. A teraz są stwory, potwory, herosi, transformersi. Zupełnie inny świat. Więc, po której stronie szukać pani będzie teatralnych światów dla czterolatka?
– ?
– Czy sięgnie pani po Andersena? Czy mój świat baśni, który ja na pewno zdefiniowałbym inaczej niż państwo, bo jest zbyt poważna, pokoleniowa między nami różnica, jest dla dzisiejszej widowni nieczytelny? Dla mnie fantazy to jest coś wręcz obcego, nawet wrogiego. Nie chcę tam wchodzić. Wolę dziewczynkę z zapałkami, Calineczkę czy ołowianego żołnierzyka. Z drugiej strony, wiem, że w oczach moich wnuków tracę mój autorytet, bo ja nie znam tych „przekrętasów”, jak nazywam ich bohaterów, wywołując tym samym pełną dezaprobatę wobec mnie, jako ich kolegi. Czy dzisiejszy cztero- lub pięciolatek potrafi się wzruszać historią o dziewczynce z zapałkami? Ta opowieść jest dla niego tak fantastyczna, tak nieprawdopodobna wobec doświadczeń z jego dzieciństwa, że nie wzbudzi w nim żadnych, nawet przyjaznych uczuć. Głodna, zmarznięta, opuszczona, bez zabawek, z chorą mamą, bez butów na zimę… – Dziadku, co ty opowiadasz? Nie ma takich dziewczynek. Wszyscy mają buty i zabawki. – A transformersi istnieją? – ripostuję. – Transformersi to inna sprawa, to bohaterowie, ale ty tego nie rozumiesz…
– Baśń jest bardziej zdyscyplinowana. Baśń odwołuje się do archetypów. Jest konstrukcją zamkniętą. Ramą, w którą wkłada się postaci i fabuły. Królewicz i zła czarownica. Jest też zatrute jabłko. Natomiast fantazy jest rzeczywiście światem nieograniczonym…
– Jest przygodą, ale skoncentrowaną na awanturze, chaosie, zmaganiach, walce, pokonywaniu przeciwnika siłą. Natomiast baśń ma przesłanie. W bajce Dobro nie ma mieczy i bomb. A Zło nie wysadza domów w powietrze.
– Dla mnie najważniejszy jest temat – mówi Tomasz Lewandowski. – Na przykład świat cyberprzestrzeni. Mamy taki spektakl. To „Śnieżyca”. Reżyserem jest Przemek Żmiejko, który jest zafascynowany technologią, jest twórcą gier komputerowych, wizualizacji. On postanowił pokazać dobre strony nowoczesności, przenieść tę swoją fascynację cyberświatem na widza, a nie straszyć go Internetem. Ale także i ten świat niesie pewne zagrożenia… Spektakl jest oparty na książce „Śnieżyca” Neala Stephensona. To jest taka cyberpunkowa, postmodernistyczna książka z początku lat 90. Bardzo wizjonerska. Opowiada o świecie metawersyjnym, na długo zanim pojawiła się rzeczywistość 3D. I tam został wykryty wirus. Jest tak groźny, że może wydostać się do świata realnego. Na szczęście – ale nie będę zdradzał rozwiązania. Mamy także „mocne” przedstawienia, jak choćby historia „Ambarasa i Perfecta”, sześciolatków z rodziny patchworkowej. Bohaterowie muszą się odnaleźć w ich nowym świecie. Druga mama, nowy tata. Inicjujemy komunikację między dzieckiem, a rodzicem, dzieckiem i nauczycielem. Po takim spektaklu dzieci muszą mieć wiele pytań.
– Nasz dział edukacji często przygotowuje warsztaty dedykowane konkretnemu przedstawieniu. Grupa, która przychodzi na dany spektakl, może później zostać, aby podyskutować na tematy związane ze spektaklem. Przykład: „Perfekty i Ambaras”. Ambaras jest dzieckiem nadruchliwym. To dziecko jest osobą sensoryczną. Rafał Hajdukiewicz, który gra tę rolę, skacze przez cały spektakl. Jest to dla niego niezwykle wyczerpująca rola. On robi fikołki, on nie może ustać w miejscu. I cały czas zaczepia rodziców. Słowem: dziecko problematyczne. Ale to on wymaga troski. Ma swoje potrzeby, on woła: tu chodzi o mnie, nie o ciebie, nie o tatę. O mnie! – uzupełnia kierowniczka artystyczna Pleciugi.
– Racja. Pytania i odpowiedzi. Na uzyskanie odpowiedzi na niektóre z nich, czeka się latami. Proszę nie zapominać o tym, że skoro liczę sobie już XX lat, to wcale nie znaczy, że ja nie mam także i ciągle dziesięciu lat. A skoro już o wieku mówimy. Klasyka także ciągle stawia wiele pytań.
– Ja marzę o Szekspirze – zdradza Tomasz Nowakowski.
– Ale Szekspir dla Pana i dla mnie, dla Państwa – jest jakby zdefiniowany, to zamknięty element naszego świata. A dla młodego widza – może być wszystkim… innym! Jaki ma być ten Szekspir w Pleciudze?
– Po pierwsze – jak nie my, to kto?
– Chce pan wystawić „Ryszarda III”? A może „Jak wam się podoba”, czy „Sen nocy letniej”? A co pan zrobi z „Romeo i Julią”? A „Otello” albo „Makbet”? Jak w przypadku „Romea i Julii” wytłumaczy pan różnicę między miłością, a zakochaniem się w kimś? Na przykład dziesięciolatkowi?
– Zrobimy to na pewno w sposób, który nie naruszy żadnej szlachetnej warstwy, ale dostrzeże też współczesne konteksty sytuacji, w jakie uwikłani są bohaterowie Szekspira.
– ?
– Romeo i Julia… Polak i Białorusinka, słyszący i niesłysząca, wie pan, jest tyle możliwości. Chciałbym pokazać klasyczny tekst, ale z uwzględnieniem tego, co dzieje się wokół nas. Pamiętam wrażenie jakie zrobiła na mnie kreacja DiCaprio. Pamiętacie?
– Na początku lat 90. Oglądałem w Londynie „Otella” w scenerii wojny na Bałkanach… Chciałbym zapomnieć o tym spektaklu. Nie przerabiajmy Szekspira na współczesność. On jest nad współczesny! Napiszmy nowy spektakl, może w duchu szekspirowskim, ale własny. Szekspir to Szekspir. Kropka.
– Ten nietrafiony „Otello”…. Wie pan, to nie świadczy źle o teatrze, tylko dobrze. Teatr ryzykuje. Raz się uda, raz się nie uda. Niekiedy coś się „wykopyrtnie”. „Wesele” Wyspiańskiego też mnie ekscytuje. „Wesele” w Pleciudze.
– Żeby się z tego jakiś „Grek Zorba” nie zrobił…
– To plany. Dziś koncentrujemy się na „Tuligranie na dywanie”. Nowy spektakl dla najnajów. Mocno sensoryczny, aktywizujący. Zanurzamy się w przestrzeń najnajową, a z drugiej strony – współpracujemy z fundacją Moniki Pyrek. I to jest coś nowego: teatr i sport. Rywalizacja. Będziemy o tej rywalizacji mówić. O sukcesie, o porażce, o paraolimpiadzie. Jednym z bohaterów jest ojciec na inwalidzkim wózku. Nasz kurs – teatr mądry.
Dyskusja nabrała znów dynamiki. Iga Świątek, Robert Lewandowski. A dlaczego nie zgodziliby się nagrać dla teatru krótkie filmiki? Dla dzieciarni bałaby to niezwykła atrakcja. I uwiarygodnienie treści teatralnych.
Jak się uda to przedsięwzięcie – będzie okazja do skreślenia kolejnych zdań na temat teatru Pleciuga – naszego teatru NAJWAŻNIEJSZEGO.
TUTAJ – część pierwsza
One reply on “Teatr niedocenionych dzieci – część druga”
[…] TUTAJ: część druga […]