Pierwsze loty


Jacek odchylił się do tyłu, aby z większej odległości spojrzeć na swoje dzieło: miał już kilka kopalni, port i początek miasta. Niby całkiem nieźle, jednak czuł pewien niepokój, bo czas, który na to wszystko poświęcił, wydał mu się zbyt długi. Pewne zjawiska sugerowały, że komputer wyprzedził go w budowie konkurencyjnego imperium. Jacek wiedział, że jeżeli dojdzie do frontalnego starcia, może spotkać się z przeważającymi siłami Nieprzyjaciela.

Strzałka myszki nerwowo przesuwała się po marginesie – Jacek nie potrafił zdecydować się co do wyboru dalszej strategii rozgrywki. Wiedziony niewyjaśnionym nakazem spojrzał w okno – tam, w mdłym świetle latarni ulicznej, dostrzegł jakieś zamieszanie.

– Co to może być? – zmrużył oczy, ale niewiele mu to pomogło (coraz gorzej  widział na większe odległości). Tajemnicze rozbłyski drobinek wirujących pod lampą nie kojarzyły mu się z niczym.

Podniósł się więc i podszedł do okna. Wsparł się na parapecie i przycisnął twarz do zimnej szyby. Teraz widział lepiej i zdało mu się, że miliardy połyskliwych owadów tańczą wokół lampy zawieszonej nad chodnikiem.

– Komary? – pomyślał w pierwszej  chwili, ale natychmiast uprzytomnił sobie, że to już koniec listopada i jest na nie zbyt zimno. Zresztą, tego roku w mieście komary nie dokuczały, bo wykonano jakieś opryski. Poczuł delikatne uderzenie pod kolanem, więc opuścił rękę na psi łeb:

– Co to może być, Reks?

Pies wspiął się na tylne łapy i też próbował zobaczyć, co dzieje się na dworze. Cicho zaskomlał.

– Nie wiesz, co to jest? – Jacek przykucnął i próbował sprawdzić, co można zobaczyć z psiej wysokości. Nic nie było widać, ale pies zachowywał się, jakby wyczuł coś znajomego. Nawet cichutko szczeknął i zamerdał ogonem.

Jacek wrócił do „ludzkiej” pozycji i zaczął patrzeć nie w światło latarni, lecz niżej. Zdziwił się nieco, kiedy na ziemi zobaczył jasny nalot – śnieg!

– To po prostu śnieg – z uciechy zaczął gadać sam do siebie, a może do psa? Reks znów cichutko szczeknął.

– Co ty tam widzisz, wariacie? – Jacek przywarł twarzą do okna i wtedy dostrzegł jakąś postać stojącą na skraju stożka światła i wirującego w nim białego puchu.

W tym miejscu było całkiem ciemno i początkowo Jacek widział naprawdę niewiele. Tajemnicza postać  zdawała się lekko falować, ale jednocześnie nie zmieniała swojej pozycji. Oczy Jacka powoli przywykły do ciemności i dopiero wtedy zobaczył, że „ktoś” ubrany jest w szeroki płaszcz lub pelerynę z wielkim kapturem. W pewnym momencie postać obróciła się i wychyliła tak, jakby uważnie przyglądała się czemuś w głębi ulicy. Można było dostrzec zarys jej twarzy z wystającym nosem, podobnym do ptasiego dzioba, zupełnie jak w wycinance z czarnego papieru. Nagle Jacek zorientował się, że ptasia postać rozpostarła wielkie, czarne skrzydła i wzleciała powyżej siatki otaczającej ich dom!

Czarny cień przeleciał nad płotem, a potem ptaszysko przysiadło na ziemi, aby natychmiast znów przybrać bardziej ludzką postać. Stwór zaczął sunąć w kierunku ich domu, a dokładniej ku oknu, za którym stał Jacek..

Chłopak poczuł, że nie może wydać z siebie głosu. Nie potrafił też oderwać się od parapetu. Reks cichutko skamlał.

– Bum, bum – szyba zadrżała pod lekkim uderzeniem.

– Co to jest!? – Jacek wciąż nie potrafił oderwać się od okna, za którym straszydło wyczyniało przedziwne, niezrozumiałe ruchy. Zasłaniało sobą światło ulicznej lampy i dlatego Jacek widział tylko, jak powiewają skrzydła, a wielki łeb to przybliża się, to oddala od okna. Nagle wnętrze pokoju zalało jaskrawe światło.

– Jacku, to ja – głos wydawał się znajomy, przypominał głos wujka, ale Jacek nie był tego pewny. Snop światła padł na twarz zjawy i nareszcie Jacek rozpoznał charakterystyczny zarys wujowej brody. Jednocześnie Reks szczeknął radośnie, a jego ogon zakręcił młyńca i obijał Jackowe nogi.

– Chłopcze, – teraz wujek całą dłonią uderzał lekko w ramę okna – ubieraj się szybko i wychodź z psem. Przecież pada śnieg. To koniecznie trzeba zobaczyć i to trzeba dotknąć. Temu nie dorówna żaden film! To jest piękne!

– Co wujek ma na sobie? – Jacek mocował się z klamką, aby móc lepiej słyszeć, co wujek do niego mówi. – Zupełnie nie mogłem wujka poznać! – wstydził się przyznać, jak bardzo się przestraszył.

– Słuuuchaj, – wujek położył silny akcent na głoskę „u” – jest tak pięknie, że koniecznie musicie do mnie dołączyć. Musimy przejść się kawałek. Zajrzymy, co dzieje się w parku.

– O tej porze?

– Czyżbyś bał się chodzić wieczorem pomiędzy drzewami? – wujek chyba się roześmiał. Nie był to śmiech głośny, ale wyczuwało się w nim lekką drwinę. Teraz Jacek nie mógł się przyznać, że się boi. Jednak spróbował wymigać się:

– Muszę jeszcze zrobić zadania z matematyki.

– Żartujesz sobie ze mnie – wujek nie był zadowolony. – Przecież matematykę masz dopiero pojutrze.

– Ale potem nie będę miał czasu – bronił się chłopak.

– No, to powiedz mi, ile zadań spędziłeś przed komputerem – wujek oskarżycielsko wyciągnął rękę w kierunku monitora, który promieniował swoim światłem na cały pokój. – Pójdziemy, a jeżeli naprawdę będziesz chciał jeszcze robić te zadania, to z wypoczętym mózgiem będziesz pracował o wiele szybciej. Popatrz, jak jest pięknie – wujek zatoczył ręką koło w kierunku zaśnieżanego świata. – Zresztą, jeżeli będziesz miał problemy z tymi zadaniami, to jestem gotów ci pomóc. A teraz ubieraj się. Nie zapomnij też zabrać smyczy i kagańca dla Reksa.

*   *   *

– Wujku, – śnieg lekko skrzypiał im pod nogami – czy ja mogę o coś zapytać?

– Kto pyta, nie błądzi – wujek przykucnął i zagarnął nieco śniegu, aby ulepić z niego gałkę. – Albo też, jak mawiali starożytni Chińczycy, koniec języka za przewodnika.

– A ja myślałem, że to jest góralskie przysłowie – Jacek patrzył, jak wujek daje Reksowi swoją śnieżkę do powąchania.

– A dlaczego akurat góralskie? – zamach ręki i Reks pognał za śnieżnym pociskiem, który po chwili toczył się po zboczu pagórka. Radosne szczekanie raptownie ucichło, bo pies nie potrafił przynieść aportu. Roześmieli się na widok zdziwionego psiego pyska. Nie było czego chwycić, kiedy nadepnięta kulka zamieniła się w śnieżny gruz. Reks szeroko rozstawił przednie łapy i węszył, rozglądał się wokół.

– No, chodź tu, Reks – wujek przywołał psa z powrotem. – Musimy ci zdjąć kaganiec i poszukać jakiś patyk, bo całkiem nam zwariujesz – wujek śmiał się, aż mu broda podskakiwała. Zrzucił na plecy kaptur i poprawił czapkę. Palcem wskazał niedalekie drzewo:

– Pod tym pniem na pewno znajdziemy jakąś gałąź dla Reksa. Prawda piesku? – pochylił się do zwierzaka, który właśnie obwąchiwał coś na ziemi, lecz chyba zmienił zamiar i wyprostował się, patrząc wprost na Jacka.

– No, to powiedz nam, skąd wiesz, że to góralskie przysłowia?

– Bo tata zawsze tak mówi – wzruszył ramionami Jacek. – On twierdzi, że wszystko, co jest dowcipne, musieli wymyślić górale.

– Dobrze prawi, boć to przecie góral z urodzenia – broda wujka znów wesoło podrygiwała. – Tak to już jest, że co dobre, to każdy stara się sobie przypisać – Jacek poczuł dłoń na swoim ramieniu. – Myślę, tak właśnie powinno być – zatrzymali się i Jacek musiał spojrzeć w twarz wujka. – Tęsknisz za ojcem?

– Czasami tak, a czasami nie – odpowiedział Jacek z wahaniem. – Wie wujek, jak to jest. Najbardziej mi go brak, kiedy mama robi się smutna.

– No, właśnie. A o co to chciałeś mnie spytać? – wujek miał dziwnie jasne oczy.

– Bo ja właściwie nie wiem, – Jacek przez chwilę patrzył na Reksa, jakby szukał jego pomocy – nie pamiętam, jak wujek ma na imię. Wszyscy mówią tylko wujek, i wujek. Nawet mama tak mówi.

– Hmmm… taaak, – mężczyzna pochylił się nieco i teraz patrzyli sobie w oczy – z tym rzeczywiście może być pewien problem. Bo, patrz, zastanówmy się – rozczapierzył palce i zaczął wyliczać:

– Na chrzcie dali mi Piotr i Paweł. Potem dostałem kolejne imię, a właściwie sam je sobie wybrałem przy bierzmowaniu – zagiął trzeci palec. – To takie piękne imię: Jerzy. A potem, –  wzrok wujka powędrował gdzieś ponad głową Jacka i przez chwilę nie było widać jasnych plam jego oczu – wiesz, potem dawali mi różne imiona.

– Jak to? Wujek sobie ze mnie żartuje? – Jacek wywinął się z uścisku. – Rozumiem przecież, że Piotr i Paweł. Rozumiem, że na bierzmowaniu ten Jerzy, zupełnie, jak u taty. Ale o co chodzi z tymi innymi imionami?

– Bo widzisz, – wujek wstał i oburącz wsparł się na lasce, która niczym czarodziejska różdżka wychynęła spod jego peleryny – ja wiele podróżowałem po świecie i często musiałem używać zupełnie innego imienia – znów przykucnął i wsparł brodę na gałce, niby na jakimś statywie. Jego oczy znów błyszczały na wysokości twarzy Jacka. – Czasem musisz zmienić imię, bo nie potrafią wymówić go tak, jak mówi się w domu rodzinnym.

– Tato mi mówił, – Jacek nie potrafił się powstrzymać, aby nie przerwać starszemu – że na przykład w Anglii nie umieli powiedzieć Jerzy, tylko tak jakoś inaczej… – zawahał się i zacisnął pięści – no, zaraz sobie przypomnę…

– Chyba mówi się „dżordż” – pomógł mu wujek. – A na mnie, wtedy, „piter”.

– No, właśnie – Jacek ucieszył się. – Teraz rozumiem – kiwał głową. – A czy na wujka mówili „pedro”, no, na przykład w Hiszpanii?

– A dlaczego akurat to ci przyszło do głowy?

– Bo wujek mówi „carramba”, kiedy się zdenerwuje. Tak samo mówił ten „szpieg z krainy Deszczowców”. Mama mówiła, że to po hiszpańsku.

– No, tak jest, owszem, carramba – wujek zawinął się w pelerynę niczym prawdziwy „Don Pedro”. – Carramba, musimy wreszcie znaleźć ten skarb dla Reksa – syknął tajemniczo i skierował swoje kroki ku ciemniejącemu na skraju drogi pniu drzewa.

Ruszyli naprzód, a pies biegał wokół nich. Jakoś nikt nie pamiętał, że mieli mu zdjąć kaganiec.

– Wujku – Jacek już po kilku krokach przerwał milczenie. – Czy możesz pokazać mi tę latarkę, którą świeciłeś pod moim oknem?

W odpowiedzi wujek uniósł swoją laskę ku górze, a jej gałka zajaśniała na tle nieba niczym mleczna kula.

– O to ci chodziło?

– Sam nie wiem – Jacek patrzył na zjawisko z zachwytem, ale to światło, choć piękne, było zupełnie inne. – Bo, wiesz, wujku, tamto światło było ostrzejsze, takie skupione, jakby z małego reflektora.

W odpowiedzi laska zakołysała się w ręku wujka i po chwili Jacek zobaczył, że w kierunku gałęzi drzewa wystrzelił wąski snop silnego światła. To było właśnie to, co Jacek zobaczył pod swoim oknem.

– Teraz jest OK. A ja mogę poświecić? – chłopiec wyciągnął rękę ku lasce.

Świetlista smuga obniżyła się ku ziemi i nagle w jej świetle zobaczyli, że zza drzewa wyszło czterech mężczyzn.

– Chyba jeszcze nie teraz – wujek omiótł światłem całą czwórkę, po czym znów zapadł mrok, wciąż jednak rozjaśniony przez leżący na ziemi śnieg. – A już byłem pewien, że dzisiaj ich tu nie będzie – mruknął wujek i zerwał pelerynę z pleców.

Jacek położył rękę na karku Reksa, który na sztywnych nogach stał przy jego lewej nodze. Pies lekko drżał i powarkiwał.

*   *   *

– Nie widzisz, człowieku, że nam tu po oczach świecisz! Pewnie nie masz nic lepszego do roboty, niż przeszkadzać porządnym osobom w zajmowaniu się ich sprawami, co?

– Och, bardzo mi przykro – wujek stał spokojnie, lekko wsparty na lasce. Jacek znieruchomiał u jego boku i po prostu bał się zrobić cokolwiek.

– Gdybym wiedział, – kontynuował wujek po chwili przerwy – że ktoś jest za tym pniem, na pewno nie pozwoliłbym sobie na świecenie w tym kierunku.

– Ty, patrz, – drugi głos spod drzewa był chrapliwy, jeszcze bardziej nieprzyjemny od pierwszego – jaki on grzeczny. Ciekawy jestem, ile ta jego lampka może być warta. Może ją sobie obejrzymy, co?

– He, he, he – kolejny głos słabo przypominał śmiech, raczej mógł kojarzyć się z odgłosem zapalanego z trudem silnika samochodowego.

– Chyba będziemy chcieli poprosić o tę lampeczkę – następny głos wydał się Jackowi najbardziej złowieszczy ze wszystkich. Był zimny, jakby oślizgły. Brzmiał tak, jakby wydobywał się zza szczelnie zaciśniętych zębów. Jednocześnie Jacek z przerażeniem zrozumiał, że ten głos przybliża się do nich. Poczuł, że włosy stanęły mu na głowie i jednocześnie pod kurtką zrobiło mu się gorąco. Miał wielką ochotę biec, uciekać, ale coś mu nie pozwalało. Na ramieniu czuł lekko zaciśnięte palce wujka i ledwie dosłyszał jego szept:

– Kiedy już będziesz na ziemi, nawet nie próbuj wstawać. Koniecznie zamknij oczy. Wtedy ciebie nie ruszą.

Głośno natomiast powiedział:

– Ostrzegam, że was rozpoznałem.

– Ciekawe, co ty w nas zobaczyłeś – zimny, oślizgły głos zdawał się pochodzić jakby z nieludzkiej krtani. – Może wolałbyś widzieć tu coś innego?

– Wiesz, facet, gdzie możesz sobie schować te swoje gadanie? – czterej mężczyźni byli już całkiem niedaleko. – Wyskakuj z wszystkiego, to może choć ten mały i pies wrócą cało do domciu.

– Reks, – rozkaz padł jak strzał z pistoletu – do domu!

– O, człeczysyn – znów ten zimny, lepki głos – myśli, że psa się przestraszymy.

– Przecież ten futrzak jest w kagańcu – rechotliwy śmiech pozbawił Jacka ostatniej nadziei.

– Przecież wujek sam nie da im rady – pomyślał Jacek i właśnie wtedy poczuł, że strumień strachu przepłynął przez niego i zniknął w ziemi. – Wujku, damy sobie radę?

Nie otrzymał odpowiedzi, bo nagle potężna siła rzuciła go na ziemię. Padając osłonił łokciami głowę i przez kilka chwil nie mógł nic zobaczyć. Kiedy znów rozwarł powieki, najpierw w jego oczy uderzył niebiesko – zielony błysk, a po chwili poczuł dziwny zapach. Nie umiał go określić, nigdy wcześniej podobnego nie czuł. Było w tym zapachu coś z burzy, jakieś delikatne przypalanie, ale takie bardziej czyste – na pewno w niczym nie przypominało zapachów kuchni. Jednocześnie usłyszał okrzyk bólu. Nie wiedział, kto krzyczy.

Chłopak przewrócił się na bok i spróbował zobaczyć, co się stało. Najpierw niedaleko od siebie zobaczył Reksa, który, warcząc, uderzał kagańcem w coś, co wiło  się pod nim niby oszalały wąż.

– Bierz go, Reks – Jackowi przypomniała się komenda, którą ojciec pozwolił mu wydawać tylko w takich sytuacjach, w razie bezwzględnej konieczności. Psu jednak nie trzeba było tego mówić, sam wiedział, że ma do czynienia z czymś złym. Warcząc złowrogo wciąż przyciskał napastnika do ziemi.

– Niech się pan nie rusza, to może go odwołam – Jacek usiadł i zaczął rozglądać się wokół.

Wkrótce dostrzegł cztery postacie, które w przedziwnym tańcu przesuwały się w kierunku drzewa. Zdumiewające było to, że trzy z nich zdawały się być zaganiane w tamtym kierunku przez czwartą postać, która w błyskawicznych zwrotach otaczała je niczym owczarek pracujący nad stadem bydła. Wokół tego owczarka co jakiś czas rozbłyskiwało zielono – niebieskie światło, niczym wijąca się błyskawica. Po krótkiej chwili Jacek dostrzegł, że stado zmniejszyło swoją liczebność o jednego osobnika, a potem jeszcze raz, i jeszcze raz. Na placu pozostał już tylko wujek ze swą peleryną, która przestała przypominać skrzydła atakującego kruka.

Zamiast błyskawic ukazało się mleczne światło, a wujek przez dłuższą chwilę chodził od jednego napastnika do drugiego i pochylał się nad nimi. Reks wciąż powarkiwał na tego, który leżał nieopodal Jacka.

– Reks, zostaw go już – wujek prezentował się teraz zgoła odmiennie. Peleryna została zawinięta wokół ramienia, niczym płaszcz toreadora. Natomiast laska wydawała się Jackowi dłuższa, a wujek wymachiwał nią dziarsko, niczym kijem do bejsbola, albo lepiej – szpadą.

– No, i po strachu, brachu – wujek zamaszyście zakręcił lagą nad głową, aż zawarczało powietrze. – Czasami trzeba użyć siły, choć mój mistrz zwykł powtarzać, że zawsze wygrana jest ta wojna, do której nie doszło.

– Wujku, co to było? – Jacek patrzył na niego ze zdumieniem i jedynie kątem oka zauważył, że uwolniony od Reksa napastnik ucieka ku swoim kolegom. – A jeśli oni wrócą?

– Nie sądzę. A gdyby, to mam jeszcze wiele energii, aby powtórzyć tę rozprawę.

– Skąd wujek umie tak walczyć? Co to za laska? Dlaczego wujek chodzi w takiej staromodnej pelerynie? – Jacek strzelał pytaniami niby sześciolufowy karabin z „Warcrafta”. – A w ogóle, co to wszystko znaczy?

– Oj, Jacku,  Jacku – wujek zarzucił pelerynę na ramiona. – Taak, peleryna jak peleryna… Według mnie to najwygodniejsze i najbardziej eleganckie okrycie dla mężczyzny, choć może nieco staromodne. Dla mnie bywa nawet tarczą, jak teraz widziałeś. A laska, – wujek zatrzymał się, postawił tajemnicze narzędzie na ziemi i uderzył w gałkę z góry, dzięki czemu laska znów stała się krótsza – laska to już całkiem inna sprawa.

– Ale ja naprawdę chciałbym wiedzieć.

– Wiesz co, – wujek przygarnął Jacka do siebie – opowiem ci o tym, ale nie tutaj. Bo, widzisz, nie o wszystkim można opowiadać ot tak, bez przygotowania.

*   *   *

Wracali do domu.

– Słuchaj, Wujku – Jacek wzniósł oczy ku wujowej brodzie, która dumnie wyznaczała kierunek marszu. – Powiedz mi, czy ty kiedykolwiek wcześniej widziałeś tych czterech facetów?

– Czy akurat tych? – w głosie odpowiadającego można było usłyszeć wahanie. – Nie, akurat tych widziałem chyba pierwszy raz w życiu. Ale podobnych do nich, owszem, zdarzało się już… – zawiesił głos, jakby coś sobie przypominał. – Bardzo, bardzo niesympatyczne spotkania. Oby jak najmniej takich. Czy jednak można ich uniknąć? Raczej nie da rady…

Jackowi zaczęło się wydawać, że wujek mówi sam do siebie. W tej samej chwili usłyszał jednak słowa, które na pewno były skierowane do niego, do Jacka:

– A może widziałeś tu już kiedyś kogoś podobnego do nich?

– Nie, – z pełnym przekonaniem odpowiedział Jacek – bo ja nigdy wieczorami tu nie chodzę.

Wujek zatrzymał się, stanął naprzeciw Jacka i położył mu ręce na ramionach:

– Nie bujasz ty mnie? Naprawdę nigdy tu nie chodziłeś wieczorami, czy tylko nie chcesz, aby mama się dowiedziała?

– Czasami chodziliśmy tu z kolegami. Ale tylko latem, kiedy dzień jest długi. W zimie przychodziliśmy tu na sanki, ale raczej rzadko i nigdy w nocy.

– A może słyszałeś, że ktoś inny miał podobne kłopoty?

Jacek zdecydowanie pokręcił głową:

– Nic pewnego nie wiem. Czasem tylko sąsiadki opowiadały mamie, że tu przychodzą różni pijacy i złodzieje. Ale ja ich tutaj nie widziałem. Oni mają swój rewir dalej, dopiero za wiaduktem, ale to daleko stąd. Nie wiem, dlaczego dzisiaj znaleźli się akurat tutaj.

Zapadła długa chwila milczenia, a w tej ciszy słychać było jedynie skrzypienie śniegu pod stopami. Nareszcie wujek zatrzymał się i powiedział:

– Strzygonie zawsze zjawiają się niespodzianie – jakby dla podkreślenia swoich słów wujek mocno uderzył laską o ziemię. – Wtedy nie można się już cofnąć. Strach może zabić.

– Nie całkiem rozumiem, wujku – Jacek poczuł, że w odpowiedzi palce przewodnika zaciskają się na jego dłoni.

– To proste. Tak to już jest w życiu, że trzeba umieć walczyć i uciekać. Słabi giną.

Zdumiony Jacek zatrzymał się gwałtownie i wyszarpnął swoją dłoń z wujowego uścisku. Niemal wykrzyczał pytanie:

– Ja nic nie rozumiem! I co to są te strzygonie!

– To wysłannicy złego! Czasem bywają podobni ludziom, ale to tylko pozór. Trzeba mieć siłę i mądrość, aby z nimi wygrywać. Bo nie każdą walkę ze złem można wygrać.

– Chciałbym być taki silny jak wujek! I jeszcze chciałbym mieć taką laskę, to fantastyczna broń.

– Mieć, owszem, można, ale trzeba umieć się nią posługiwać.

– Pokażesz mi, wujku, jak to robić?

– Owszem, ale nie będzie to łatwe. Będziesz musiał wiele pracować – wujek zatrzymał się i spod peleryny wysunął dłoń trzymającą wachlarz z czterech małych ostrzy, błyszczących srebrem w świetle gwiazd. – Popatrz, oni mieli te cztery narzędzia, a jednak przegrali.

– Co to jest? – Jackowi oczy niemal wyszły z orbit na widok przedmiotów, które przypominały trochę małe noże, a trochę trójkątne odłamki szkła.

– To skrwawińce. Popatrz, co one potrafią – wujek szybkim ruchem uniósł dłoń i w kierunku niedalekiego drzewa pomknęła srebrzysta strzałka. Nie leciała prosto, lecz poruszała się po szerokim łuku, wydając przy tym odgłos przypominający syczenie żmii. Zakończyła lot kilka kroków przed pniem, a jej upadkowi towarzyszył niewielki rozbłysk.

Jacek, nim pobiegł w tamtą stronę, głośno wyraził swoje powątpiewanie:

– Ten rzut chyba wujkowi nie wyszedł.

– Wprost przeciwnie. Jestem całkowicie pewien, że trafiłem.

Po chwili Jacek znalazł się u stóp drzewa i wzrokiem przeszukiwał ziemię. Na tle śniegu odbijał czernią dość duży kamień, z którego wystawał srebrzysty fragment szklanego ostrza. Natychmiast ruszył w jego kierunku.

– Nie dotykaj tego! – powstrzymał go głos wujka. – On wciąż jest aktywny.

– Coo? – Jacek wyprostował się i cofnął się o krok do tyłu. – Co wujek powiedział?

– Widzisz, tym jednym rzutem pokazałem ci, jak on leci i co potrafi zrobić. Zobacz, że wbił się w kamień. Prawda, że głęboko w nim utkwił?

– Wujku, przecież to nie jest możliwe. Żaden nóż nie może wbić się w kamień – Jacek sam nie wiedział dlaczego, ale cofnął się o krok wstecz..

– Sprawdzimy – wujek podszedł i podniósł z ziemi kamień razem z tkwiącym w nim skrwawińcem. Wysunął go w kierunku bratanka – sam zobacz, że to jest prawdziwy kamień. Ale nie dotykaj skrwawińca.

Jacek wziął kamień w obie ręce i uważnie go oglądał. Faktycznie, wydawał się odpowiednio ciężki i twardy. Ostrze skrwawińca zagłębiło się w nim niemal do połowy i wydawało się, że lekko drgając, wnika coraz głębiej. Po chwili wujek wysunął w kierunku skrwawińca laskę i przeciągnął nią po nim. Kiedy połyskująca perłowo gałka dotknęła ostrza, Jacek dostrzegł zielono-niebieski rozbłysk i po chwili w jego dłoniach pozostał tylko kamień. Chłopiec zdumiał się po raz kolejny tego wieczoru, ale tym razem nawet już nie pytał, co się stało. Jego palce błądziły po chropawej powierzchni, ale nie znalazły w niej żadnej rany, żadnej szczerby, żadnej rysy.

Był to jednak tylko pozór, bo nagle kamień zadrżał i niby przecięte jabłko upadł w śnieg, rozpadając się na dwie połówki. Podniósł je i spróbował, czy pasują do siebie. Wreszcie wysunął obie ręce przed siebie, jakby chciał zapytać:

– Co to za cuda?

Wujek stał naprzeciw niego i przecząco kręcił głową:

– Nie jestem żadnym magikiem, Jacku. To tylko gra molekuł, zmiany struktury kryształów, po prostu fizyka. A przedtem praca, praca, i jeszcze raz praca. Wciąż praca.

– Przecież na ziemi nie ma jeszcze takich urządzeń – zaprotestował chłopak.

– Są, ale niewielu o nich wie. Jeszcze mniej liczni są ci, którzy potrafią nad nimi zapanować.

– To kim ty jesteś, że to potrafisz?

Wysunięty palec wujka trafił Jacka prosto w pierś. Lecz nie było to przykre uderzenie – wprost przeciwnie, chłopiec poczuł, że wraz z tym dotknięciem przepływa do niego jakaś siła, moc, dzięki której dostrzega i rozumie więcej, więcej potrafi i może porwać się na czyny, o których dotychczas nawet nie marzył. .

– Co poczułeś? – padło pytanie.

– Nie wiem, jak to nazwać – Jackowi brakowało słów na precyzyjne określenie czegoś, z czym nigdy dotąd się nie spotkał. – Coś przepłynęło przez mnie. Jakby jakaś moc?

– A co z tego pozostało?

Jacek bezradnie rozglądał się wokół. Nie wiedział, co powinien odpowiedzieć. W jego rękach wciąż tkwiły kamienie. Nagle poczuł, że te niewielkie skalne okruchy zaczynają rozgrzewać się i jednocześnie stają się dziwnie lekkie. Bezwiednie złożył obie połówki w jedną całość i podrzucił je do góry, jakby to była piłka do siatkówki. Potem uderzył w tę niby-piłkę otwartą dłonią, zupełnie tak, jakby serwował na szkolnym boisku.

Kamień przeleciał kilkanaście metrów, po czym upadł z cichym tąpnięciem. Jacek, zastygł w bezruchu i jedynie z wpatrywał się w to miejsce, natomiast wujek podszedł do kamienia, przykucnął i ręką przywołał chłopaka.

– Nieźle, całkiem nieźle! – powiedział, kiedy chłopiec stanął obok niego.

Dopiero wtedy Jacek dostrzegł, że wokół spoczywającego na ziemi kamienia utworzył się niewielki krąg stopionego śniegu.

– One zaczęły robić się gorące, więc ja musiałem… – próbował się tłumaczyć.

– Nieźle, nieźle – wujek kręcił głową z wyraźnym podziwem. Nagle poderwał się na równe nogi i położył obie ręce na ramionach bratanka:

– Będą jeszcze z ciebie ludzie. Jestem pewien, że ty możesz zostać nawet Orłem.



Leave a Reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *