– Stop. Koniec. Ani słowa…
Pamiętam doskonale moje samopoczucie, gdy słowa te padły pierwszy raz na zajęciach z rysunku czy rzeźby, potem w radiu, gdy wybrzmiały dźwięki pierwszej audycji albo w telewizji, gdy realizator wyciemnił ostatni kadr mojego reportażu.
– Autor nic do swojego dzieła dopowiadać nie może. Jeśli to czyni – dzieło nie jest skończone, nie powinno być prezentowane. Jest niekompletne, niedorobione, a autor…
Tu często głos mentora milkł. Po sali rozchodził się szmer. Wszyscy czekali, aż inny autorytet w przedmiocie lub dziedzinie zabierze głos. Rzuci ratunkowe koło nowicjuszowi lub przytrzyma jego głowę pod powierzchnią amatorszczyzny.
Ta praktyka czy też metoda jest bezwzględna. Ale też jedyna sprawiedliwa i obiektywna. Co więcej, w równej mierze dotyczy nowicjusza i profesjonalisty. Staż nie ma tu znaczenia. Wypowiedź artystyczna musi być pełna. Wyczerpująca, bez dziur i poszarpanych narożników, które twórca próbuje uzupełniać słowem, cerować, glajszachtować.
Prezentacja dzieła jest początkiem jego życia samodzielnego w naszej, widzów, czytelników i słuchaczy przestrzeni otwartej na doznania i treści.
Od tej chwili, chwili prezentacji, dzieło należy wyłącznie do nas. Każdego z osobna i wszystkich razem. I tu właśnie zaczyna się ten cud inkarnacji wizji artysty w sferach naszej wszech wrażliwości.
Zawsze, przed każdym spotkaniem z książką czy filmem, ta uniwersalna reguła aktywuje się w mojej… podświadomości? No bo, gdzie ona jest? Gdzie ulokowana jest percepcja? Od czego zależy, jak bardzo intensyfikuje nasze zmysły i rozum? Bo przecież nie ma zachwytu nad jego racjonalizowaniem. Tylko śmiech może być pusty. Jest to jedna z tych reakcji zakłopotania, nieporadności intelektualnej, sposobem przykrycia naszej niekompetencji i barku kwalifikacji, jakkolwiek banalnie i trywialnie to określenie tutaj wybrzmi.
Aby obcować z dziełem trzeba posiąść tę umiejętność lub sprawność, bazującą na kształconej przez lata wrażliwości, na elementarnej wiedzy o stylach, technikach, normach, regułach, poetykach czy stylistyce.
To wiedza tajemna dla jednych i podstawowa dla innych.
Może ktoś patrzeć na młotek i widzieć w nim narzędzie do wbijania gwoździ. Można też temu kawałkowi bezwzględnego metalu przypisać miliony innych skojarzeń, by nazwać rzecz najogólniej. I nie jest to rywalizowanie kwestii, a jedynie bezsilna, kolejna próba wołania o powrót do wychowania w wrażliwości, do wejścia w świat piękna.
Nie rozwijam poprzedniej myśli, bo jej zwieńczenie zawarte w słowie: piękno – jest dostateczne i wystarczające.
Człowiek został stworzony by tworzyć piękno. Ono ma innym służyć za szansę na kształtowanie własnej wrażliwości. By móc samemu tworzyć lub twórczość innych w pełni chłonąć. Sycić oczy, uszy, słuch, delikatność, gwałtowność, wzruszenie i wściekłość. Tak. To wszystko, to elementy naszej wrażliwości.
Żadna inżynieria i technologii jej nie wyprzedzi i nie zastąpi. One do świata naszej wyobraźni wstępu nie mają.
Mówi Mirosław Gendaj z Hali Wystaw o Michale Bajsarowiczu – uwięziony. Czyli… uwolniony? A może w dziełach artysty dostrzega pewną nie uniwersalność naszego Uniwersum? Nie można być równocześnie wszędzie, bo zawsze trzeba być gdzieś?
Dobrze się myśli i wzrusza na wystawie Initium.