Złe czasy


Mrok pokoju rozjaśniany był jedynie przez monitor komputera, na którym Jacek, trąc piekące oczy, pokonywał kolejny etap najnowszej wersji „Warcraft”. Superbohater, uzbrojony w nieśmiertelność dzięki kodowi odkupionemu od Mateusza za równowartość trzech CD, wydał z siebie stosowne sapnięcie i końcem stopy trafił obrzydliwego potwora w samiutkie nozdrza. W odpowiedzi program wydał z siebie odgłos przypominający chlapniecie mokrej szmaty o podłogę i ekran spłynął buraczkową krwią.

– No, i mam cię! – zachwycony filmowymi efektami i nareszcie odniesionym zwycięstwem Jacek triumfalnie wyrzucił ramiona w górę. Opuścił je jednak natychmiast, bo poczuł nagły ból w karku i niemal spadł na podłogę. Szumiało mu w uszach i stracił orientację w przestrzeni. Dopiero po chwili przypomniał sobie, że już ponad godzinę temu miał sztywną szyję i dziwnie drętwiały mu palce, wciąż kurczowo zaciśnięte na klawiszach myszki. To przypomniało mu, że tato, grając z nim ostatniego dnia przed wyjazdem z domu, przestrzegał przed zbyt długim siedzeniem przed komputerem.

– Czego jeszcze on chciał ode mnie? – Jacek zmarszczył brwi w wysiłku, bo nie mógł sobie przypomnieć treści prośby ojca, choć czuł, że to było coś bardzo ważnego. – Co to miało być?

Oparł ręce na łokciach, a dłońmi masował sobie twarz i przecierał oczy. Pozwoliło mu to oderwać się myślami od gry, ale nie ułatwiało skupienia.

Program uczcił jego zwycięstwo krótką przygrywką i zapytał, czy gracz będzie kontynuować rozgrywkę. Pytanie komputera było natarczywe – gracz miał na odpowiedź tylko 29 sekund. Niecierpliwiący się komputer wydawał przy tym coraz bardziej niepokojące tony, przypominające skrzyżowanie dźwięków wielkiej piły elektrycznej i bulgotu zbliżonego do dźwięków, jakie na filmach zwykli byli wydawać z siebie przerażeni topielcy. W tym króciutkim utworze można było także dosłyszeć wycie wilków i chrapliwe szczekanie rozwścieczonego psa.

– Niezła zachęta – mózgowi Jacka udało się wydać z siebie tę myśl, ale chwilowo nie zdobył się na nic więcej. Zmęczenie brało górę nawet nad chęcią do gry i niepokojem, jaki wywoływały w graczu zachęcające dźwięki komputera.

Źrenica Jacka zatrzymała się w dolnym rogu monitora i do jego świadomości dotarła informacja, że to już dawno po północy. Odczuł niepokój, bo zrozumiał, że gra już ponad dwanaście godzin, a przecież dzisiaj (wczoraj?) miał przygotować się do klasówki z matematyki.

– Kiedy ja mam mieć tę matematykę? – ręka Jacka sama powędrowała do włącznika czarnej lampki, która stała tuż obok ekranu. Jacek musiał ją zapalić, bo jego plan zajęć wisiał nad monitorem, zawieszony na ogromnym haku wbitym głęboko w ścianę.

– You are the looser! – obwieścił głos z komputera, a niebieski czarownik pukał się zgiętym palcem w czoło.

– The looser… looser… – echo oddalało się w przestrzeni stworzonej przez oba głośniki „High Tech”, a obrzydliwy, niebieski czarownik walił teraz różdżką w głowę superbohatera, który z każdym ciosem bladł i nikł, zdecydowanie tracąc na wyrazistości i rozmiarach, jakby chciał skurczyć się do rozmiaru pojedynczego piksela.

W końcu monitor przygasł, aby po chwili znów rozbłysnąć fajerwerkami strony opcji.

– Wciąż jeszcze można podjąć grę – niemal automatycznie pomyślał Jacek, ale tym razem nie miał już na to czasu. Reks, duży owczarek niemiecki, jego ulubieniec i największy przyjaciel (oprócz komputera), położył mu łapy na ramionach. Jego ciepły oddech ogrzewał prawy policzek chłopca.

– Czego chcesz, piesku? – Jacek obrócił się na swoim obrotowym fotelu, a pies podbiegł do drzwi i merdając ogonem, oglądał się na niego, jakby prosząc o ich otwarcie.

– Chcesz wyjść? – Jacek niechętnie wstał z fotela. Nie miał ochoty na opuszczenie ciepłego domu i wyjście z psem na dwór. Wiedział jednak, że Reks, kiedy już wyczuje, że jego przyjaciel oderwał się od maszyny, nie zrezygnuje z wyjścia na świeże powietrze. Pies potrafił być wtedy bardzo uparty, robił wiele zamieszania i nawet hałasował. Czasami Jacek podejrzewał, że właśnie dlatego tato podarował mu tego zwierzaka i chyba nawet wyuczył go robienia takich awantur. Nie były to bezpodstawne podejrzenia, bo kiedy tato był w domu, zaprowadził Reksa do szkółki dla psów. Zapraszany był tam także i Jacek, który jednak oświadczył po dwóch pierwszych lekcjach, że woli posiedzieć przy komputerze.

Jacek pamiętał, jaką minę miał wtedy ojciec. Wydawało mu się nawet, że w jego oczach stanęły łzy, ale przecież mężczyźnie nie wypada płakać! Tato obrócił wtedy głowę i rzucił patykiem, który chwilę wcześniej przyniósł Reks.

– Aport! – i pies popędził długimi susami z radosnym skowytem.

– Ależ paskudny wiatr. Kurzy się jak na jakiejś pustyni – tato przetarł dłonią oczy. – Mam jednak nadzieję, że kiedy znów popłynę, będziesz należycie dbał o niego – mówiąc to, przykucnął i przytulił psi łeb do swojego boku. Teraz na chłopca patrzyły prosząco dwie pary oczu.

Pies nie udał się do drzwi wyjściowych, lecz korytarzykiem pobiegł do pokoju rodziców. Jacek, chcąc nie chcąc, podążył za nim i ze zdziwieniem stwierdził, że tam wciąż pali się światło. Reks pchnął łbem niedomknięte drzwi i przecisnął się dalej. Jacek wahał się chwilę, po czym wsparł się o futrynę i nieśmiało zajrzał do pokoju.

Mama siedziała tyłem do drzwi, pochylając się nad stołem. Prawdopodobnie pisała list do taty, bo na stole stało pudełko z papeterią. Ramiona mamy lekko drgały i to go zaniepokoiło.

– Mogę wejść, mamo?

Nie odezwała się, ale wykonała zapraszający gest ręką. Podszedł więc do niej i wtedy zobaczył, że ona wcale nie pisze, lecz z mokrą chusteczką w ręku wpatruje się we wspólne zdjęcie jej i taty. Było to ich ulubione zdjęcie, oprawione w drewnianą ramkę z podpórką. Z reguły stało na toaletce w sypialni rodziców.

 Mama opowiedziała kiedyś Jackowi, że zrobił im je wujek Piotr, kiedy byli razem na obozie żeglarskim. Było to na jeziorze pod Czaplinkiem. Na tym zdjęciu ojciec, z nieodłączną fajką w zębach, mocno wychylał się do tyłu i ciągnął za jakąś linkę. Mama siedziała obok niego, zaciskając dłoń na drewnianym rumplu, który starała się przyciągnąć do siebie.

Zawsze się śmiała, kiedy wspominała, jak to zaraz po zrobieniu zdjęcia tata wypadł za burtę, bo tak naprawdę to nie było żadnego powodu, aby wychylać się aż tak bardzo w stronę wody.

– Wiesz, do dzisiaj się zastanawiam, – wspominała – jak to się stało, że ta faja, ten jego komin, nie wpadła razem z nim do wody, lecz jakimś cudem została na łodzi.

Niemal zawsze, kiedy patrzyła na tę fotografię, uśmiechała się do swoich myśli i Jacek wiedział, że wtedy jest najlepszy czas, aby coś od niej wyprosić. Jednak dzisiaj mama wcale nie uśmiechała się, lecz w jej ręku tkwiła mokra chusteczka.

– Co się stało, mamo? Coś złego? – czuł, jak niepokój zaczyna mu ściskać klatkę piersiową.

– Po prostu mi smutno – mama podniosła oczy i spojrzała przed siebie. – Ojciec napisał, – przesunęła list w kierunku Jacka – że kapitan ich oszukał, całej załodze nie wypłacił żadnych pieniędzy w ciągu ostatnich czterech miesięcy. Teraz musiał zamustrować na inny statek i przez kolejne pół roku nie będzie go w domu.

– Przecież to niemożliwe! – Jacka aż poderwało z krzesła i odepchnął list od siebie. – Mamo, powiedz, że to nieprawda!

– Niestety, prawda, synku – mama ujęła Jacka za rękę i delikatnie pociągnęła w dół. – Dożyliśmy paskudnych czasów i teraz będzie nam o wiele trudniej. Kończą się nam pieniądze.

– Mamo, – Jacek nie rozumiał tego wszystkiego, ale czuł, że sprawa jest trudna i poważna – ale przecież ty pracujesz. Tobie chyba płacą?

W odpowiedzi mama tylko machnęła dłonią.

– Owszem, ale ja tak mało zarabiam – ujęła go za rękę i spojrzała prosto w jego oczy. – Czy zdajesz sobie sprawę, z ilu rzeczy musimy teraz zrezygnować?

– Czy to dlatego zabrałaś mi telefon komórkowy w zeszłym tygodniu? Dlaczego mi wtedy nie powiedziałaś?

– Jacku, – odchyliła głowę w bok – ty naprawdę nie słuchałeś, kiedy do ciebie mówiłam. Przecież tłumaczyłam ci, że to wyłącznie dlatego, że nie stać nas na ich utrzymanie. Ja także zrezygnowałam ze swojego. To samo spotkało Beatę i Bogdana. Nie zauważyłeś tego? – patrzyła na niego z wyrzutem.

Jackowi zrobiło się wstyd i spuścił głowę. Przypomniał sobie, jak to wtedy było – rzeczywiście, matka coś tam mówiła, ale on nie słuchał. Zezłoszczony, że odebrała mu telefon, „wyłączył odbiór” i kiedy ona mówiła, odtwarzał w pamięci ostatnią rozgrywkę „Warcrafta”. Wtedy był na trzecim etapie i jeszcze nie miał nieśmiertelności.

– Przepraszam, – wyjąkał – ja chyba… – nie bardzo wiedział, co powiedzieć. – Dlaczego nie mówiłaś mi o tym wcześniej?

– I ja przepraszam – mama delikatnie chwyciła go pod brodę i uniosła jego głowę, aby móc patrzeć mu w oczy. – Wciąż miałam nadzieję, że to się jakoś zmieni. Dzisiaj ją straciłam i prawdę mówiąc nie wiem, czy rzeczywiście zmieni się na lepsze. Teraz ojciec musi odczekać kolejne trzy miesiące, nim zapłacą mu jakieś większe pieniądze.

– Przecież nie będzie pracował za darmo?

– I ja się boję, żeby znów go nie oszukali. Ojciec napisał jednak, że tym razem dobrze sprawdzili nowego pracodawcę i są przekonani, że wywiąże się z przyjętych zobowiązań.

– A co ty myślisz o tym, mamo?

– A cóż ja mogę? – wzruszyła ramionami. – Pozostaje nam tylko nadzieja.

– Nadzieja – prychnął. – A co będzie z nami przez ten czas, nim ojciec znów przyśle pieniądze?

– Właśnie o tym myślałam – spod pudełka na papeterię wyciągnęła zapisaną słupkami liczb kartkę. – Analizowałam wszystkie nasze wydatki i pomimo wielu cięć, jak choćby te telefony, wciąż mamy za mało pieniędzy. Na początek chyba sprzedam samochód.

– Nie, żartujesz – znów coś poderwało Jacka z krzesła. Wstał i stanął za oparciem. – To jak będziemy dojeżdżać do miasta? Chyba nie myślisz, że będę jeździł autobusem?!

Mama patrzyła na niego szeroko otwartymi oczyma i kiwała głową. Zrozumiał, że właśnie to miała na myśli.

– No, a ty też będziesz tak jeździła? – zaczynał rozumieć, że ta decyzja może być nieodwołalna.

Teraz mama lekko się uśmiechnęła:

– Kiedy byłam w twoim wieku…

– Tylko nie mów mi, co robiłaś w moim wieku – przerwał jej. – To były zupełnie inne czasy i ludzie zachowywali się inaczej! Sama mówiłaś, że wtedy nie było nawet komputerów – zawahał się. – Chyba nie chcesz sprzedać mojego peceta? – spojrzał na nią podejrzliwie.

Mama opuściła głowę i położyła dłoń na zdjęciu. Ciężko westchnęła. Po dłuższej chwili znów spojrzała mu prosto w oczy. Teraz obie jej dłonie leżały płasko na stole. Jej plecy były wyprostowane. Z całej jej postaci biła stanowczość i zdecydowanie. Wiedział, że to, co ona teraz powie – to będzie bardzo ważne i raczej trudno będzie przekonać ją do zmiany decyzji.

– Usiądź i posłuchaj mnie, synku – odczekała chwilę, gdy z niechęcią osunął się na krzesło. – Na razie nie ma konieczności sprzedania twojego peceta. Zresztą, i tak niewiele byśmy za niego dostali. On ma już rok i są nowsze modele. Doskonale o tym oboje wiemy. Ja już od dłuższego czasu rozważałam, jak mamy sobie z tym wszystkim poradzić – zamilkła na chwilę. Patrzyła na niego i wreszcie lekko się uśmiechnęła. –  Dzisiaj podjęłam bardzo ważną decyzję, a mianowicie napisałam list do wujka Piotra, żeby przeprowadził się do nas. Jeżeli wyrazi zgodę, to zamieszka w twoim pokoju.

– A ja? – nie potrafił się opanować.

– Ty zamieszkasz razem z Bogdanem.

– Przecież on mnie nie wpuści do swojego pokoju!

– Nie przerywaj mi proszę, bo to bardzo niegrzecznie z twojej strony – mama wstała i zaczęła spacerować po pokoju. Rozczapierzyła dłonie i rytmicznie uderzała o siebie koniuszkami palców. – Rozmawiałam już z Bogdanem i Beatą. Oni w tym roku będą musieli zrezygnować z wyjazdu na narty, zresztą dotyczy to także ciebie i mnie. Bogdan posprząta w swoim pokoju i razem przeniesiecie niektóre rzeczy do niego. Oczywiście, przeprowadzisz się, jeżeli wujek zgodzi się przyjechać do nas – zatrzymała się pod ścianą i zawróciła. – Musimy zdać sobie sprawę z tego, że jeżeli on tu przyjedzie, to prawdopodobnie zostanie z nami bardzo długo.

– A wujek nie ma gdzie mieszkać?

– Widzisz, tak się jakoś składa, że on nigdy nie miał swojego domu – mama zatrzymała się przy stole i obie dłonie wsparła na poręczy krzesła. – O ile wiem, już od tamtego lata, od tamtego obozu, – stuknęła palcem w zdjęcie – zawsze jeździł po świecie.

– A gdzie w takim razie mieszkała jego żona? – Jacek słabo znał wujka Piotra; nawet nie pamiętał, kiedy widzieli się po raz ostatni.

– Żona Piotra… – mama znów spojrzała na swoje i taty zdjęcie, a potem przeniosła wzrok na Jacka. – Wiesz, myślę, że o tym tylko on sam może coś powiedzieć. Jeśli do nas przyjedzie, oczywiście.

– Może to nie byłoby takie złe – przerwał mamie, ale tym razem nie miała chyba o to pretensji. Ich spojrzenia skrzyżowały się. – Tak sobie myślę, mamo, że to nie jest najgorszy pomysł. Tylko… – zawahał się – gdzie wtedy będzie spał Reks?

– Uzgodniłyśmy, że Beata weźmie Reksa do siebie. W końcu i tak to ona go czesze, karmi i wyprowadza na spacery.

– Ale on jest mój! On jest moim najlepszym przyjacielem! – zaprotestował.

– Owszem – mama znów podjęła marsz po pokoju, jednak spojrzała na Jacka przez ramię i pokiwała do niego głową. – No, tak. Może nawet Reks się zmartwi, ale obaj będziecie musieli przyzwyczaić się do tej zmiany. Możecie nadal być przyjaciółmi i spać osobno.

– A jeżeli Beata zamknie drzwi i nie będę mógł zabrać Reksa?

– Przestań. Przecież w tym domu nie ma zamków, a Beata na pewno pozwoli ci zajrzeć do siebie, jeżeli tylko będziesz pamiętał o pukaniu.

Ileż było awantur o pukanie do jej drzwi. Beata była dziewczyną i mała jakieś swoje tajemnice. Bardzo się złościła, kiedy chłopcy wchodzili do niej bez pukania. A Jacek wciąż nie mógł się tego nauczyć. Wtedy starsza siostra po prostu wywalała go za drzwi i nie mógł sobie z tym poradzić. Baby są po prostu okropne!

– To kiedy wujek przyjedzie? – zapytał, bo zrozumiał, że zajdą tu niedługo wielkie zmiany.

*   *   *

Kilkanaście dni później pani od matmy oddała im klasówki. Jacek zarobił pałę i musiał znosić przytyki „Bambuły”, swojego największego wroga.

– Fajnisty, znów pała – paskudnik naśladował „Kosę” dość udatnie, czym wzbudzał wybuchy śmiechu na przerwie. – Opuściłeś się ostatnio, nie przygotowujesz się, a przecież byłeś takim dobrym uczniem…

Jacek widział, że nawet Magda się uśmiecha, więc zacisnął pięści i przysunął się do „Bambuły”.

– Chyba nie będziesz bił swoich nauczycieli – „Bambuła” był wyższy i silniejszy od Jacka, ale wcale nie zamierzał się bić. Większą przyjemność sprawiało mu bezkarne naigrywanie się z Jacka. – „Fujała” i pała to tak pięknie brzmi – zaśpiewał szyderczo, a zza jego pleców rozległ się rechot „przybocznych”, którzy zawsze przyłączali się do tego, kto był silniejszy. Ich obecność spowodowała, że „Bambuła” stał się jeszcze bezczelniejszy:

– U „Fajuły” pała mała, ale to kolejna pała – zadowolony z siebie „Bambuła” rozejrzał się triumfalnie po korytarzu. Wokół powoli gromadzili się chłopcy z klasy. Wyczuwali, że za chwilę może dojść do podniecającej awantury. – Kto nam powie teraz, ile pał ma „Fujała”?

Rozległy się śmiechy, a Jacek przygotował rękę do uderzenia. Jakże chciał walnąć w tę nienawistną mordę! Już nawet przestał się bać, że „Bambuła” mu odda i potem może nawet wygra w tym starciu. To powoli przestawało się liczyć – ważniejsze jest, aby przestał tak z niego kpić. Jacek nabrał powietrza w płuca i …

… ktoś wszedł pomiędzy niego a „Bambułę”, chwytając przy tym Jacka za rękę. To była Magda.

– Jacek, opuść rękę – powiedziała i wciąż trzymając rękaw jego kurtki, odwróciła się do „Bambuły”. – Taki jesteś mocny, że naigrywasz się ze słabszego kolegi? Patrzcie go, jaki King Bruce Lee. Może ze mną się zmierzysz?

Wszyscy wiedzieli, że to bez sensu. Po pierwsze Magda miała starszego brata, który sprałby każdego, na kogo ona by się poskarżyła. Po drugie ona sama, choć drobna, także potrafiła uderzyć nie tylko ręką – była w szkolnej drużynie karate jedną z lepszych zawodniczek. Ponadto, to przecież dziewczyna i żaden honor bić się z taką. „Bambuła” dobrze o tym wiedział i zamierzał ustąpić, ale jego zausznicy mieli o wiele mniej skrupułów.

– Co ty, Arni, – odezwali się niemal jednocześnie „Trupek” i „Blady” – przed dziewczyną pękasz? Odsuń ją i dowal temu słabeuszowi.

„Bambuła” zawahał się, ale wykorzystał moment, kiedy Jacek wyrwał się z uchwytu Magdy i w obronie swojego honoru wyszedł zza jej pleców. Błędem Jacka było to, że trzymał ręce opuszczone.

– Bum! – cios „Bambuły” był celny i trafił Jacka w pobliże lewego ucha.

Jacek nawet nie zdążył odpowiedzieć, bo z kolei Magda wykonała krok do tyłu i ulokowała stopę w udzie „Bambuły”. A potem odwróciła się do Jacka i zapytała:

– Chcesz jeszcze raz, tak samo, jak on?

Żaden z nich nie bardzo wiedział, co teraz zrobić. Ich poczucie godności własnej spadło poniżej poziomu szkolnej podłogi. Teraz już nikt się nie śmiał – wszyscy z politowaniem patrzyli zarówno na Jacka, jak też na Arnolda. Jeden oberwał od dziewczyny i nie mógł jej oddać, a drugi był broniony przez dziewczynę. Tego jeszcze w ich klasie nie było! Rzadko się bili, ale jeżeli już, to tylko chłopcy między sobą.

Jacek przymknął oczy, bo mu lekko szumiało w głowie. Nie pierwszy raz oberwał od „Bambuły”, a jeszcze częściej musiał znosić naigrywania tego typka. Arnold uczył się słabiej od Jacka i z zazdrości wykorzystywał wszystkie okazje, aby szyderstwem lub groźbą uzyskać przewagę nad dawnym przyjacielem. Bo kiedyś „Bambuła” i „Fajuła” byli serdecznymi kumplami – do czasu, aż ojciec Arnolda nie wylądował w więzieniu (Jacek nie dowiedział się, za co). Jacek nieostrożnie powiedział o tym komuś w klasie i zaraz wszyscy o tym wiedzieli. Wtedy „Bambuła” zaczął mścić się na Jacku „za zdradę”.

– Magda ma chyba rację – doszedł go głos kogoś z klasy. – Oni nie powinni tak wciąż się kłócić. Już dawno powinni się pogodzić.

Jacek otworzył oczy i zobaczył, że Magda odsunęła się nieco. Jej spojrzenie wędrowało od jednego do drugiego.

– No, na co jeszcze czekacie? Podajcie sobie ręce – Magda znów złapała Jacka za rękaw, a drugą rękę wyciągnęła do Arnolda. – No, Arni…

– Z tym palantem? Nigdy! – Arnold cofnął się o krok do tyłu, a „Truposz” i „Blady” rozstąpili się przed nim.

– No, pewnie, że prawdziwy mężczyzna nie będzie słuchał żadnej baby – „Blady” pogardliwie zmierzył wzrokiem Magdę, od stóp do głowy.

– O, tak się zgina dziób pingwina – pokazał „Truposz” w stronę dziewczyny zgięte w łokciu ramię. – A ty uważaj, jak będziesz wychodził ze szkoły – dorzucił jeszcze, pokazując Jackowi pięść przyłożoną do podbródka.

*   *   *

Spotkali się zaraz po wyjściu z szatni. „Bambuła” stał oparty plecami o siatkę, przodem wypuścił swoje dwa pieski, „Truposza” i „Bladego”. Oni, szczególnie gdy byli bez Arnolda, zawsze chodzili we dwóch. Byli sąsiadami i chyba dlatego wszystko robili wspólnie. Nawet uciekali razem, jeżeli nie miał ich kto obronić. Jacek czasami dziwił się, że tak robią, bo wcale nie byli najmniejsi w klasie, pewnie też i nie najsłabsi. Kiedyś, dawno temu, kiedy jeszcze kolegował się z Arnoldem, zapytał go o to.

– Oni są słabi duchem. No, bo sam pomyśl, czy blady truposz może mieć ducha? – Arni miewał ciekawe skojarzenia i lubił korzystać z tego daru. Częściej szydził niż bił, choć był największym chłopakiem w ich roczniku.

„Słabi duchem” podeszli do niego, a „Truposz” wyciągnął przed siebie rękę. Jacek zatrzymał się.

– No, i co, ty babiarzu – krzywiąc wargi, syknął obelżywie „Blady”, stając przy ramieniu swojego towarzysza. – Nie rozglądaj się tak, jej tu teraz nie ma.

– Nie wywiniesz się nam teraz, „Fujało” – szydził „Truposz”, próbując gmerać przy szaliku swojej ofiary. Zdziwił się bardzo, kiedy Jacek zdecydowanie odepchnął ich obu i ruszył w kierunku wyjścia.

– Arnold, po… – „Truposz” nie dokończył, bo dostrzegł, że nie są już sami w korytarzu. Od drzwi szedł ku nim brat Jacka, Bogdan.

– Co tu się wyrabia, gówniarze – Bogdan przyspieszył kroku, kiedy zobaczył, że Jacek jest sam przeciwko co najmniej dwóm chłopakom.

Obaj napastnicy odskoczyli, a „Bambuła” wyprostował się na swoim posterunku.

– No, niech mi tylko który jeszcze raz podskoczy do Jacka – Bogdan z wysokości swoich siedemnastu lat zmierzył trójkę winowajców. – Łby poukręcam i będę nimi grał w piłkę!

Kolesie Arnolda odsunęli się do tyłu, poza zasięg ramion Bogdana, który zwrócił się do „Bambuły”:

– A ty co, nadal nie umiesz zapomnieć?

– Odwal się – chłopak odwrócił się do niego bokiem. – Nie twoja sprawa.

– Dobrze gadasz, – padła natychmiastowa odpowiedź – twoja głowa nie mój problem. Ale, – znamienne zawieszenie głosu – Jacek jest mim bratem i wara wam od niego!

W odpowiedzi „Bambuła” wsadził ręce do kieszeni i zaczął iść w kierunku drzwi. Zatrzymał się jednak, bo wyjście zagrodził mu cień, którego właściciel odezwał się schrypniętym szeptem, słyszalnym w całej piwnicy:

– Masz coś do Jacka?

– Niech mnie pan przepuści – Arnold nie był tak strachliwy, jak jego poplecznicy i próbował przepchnąć się obok nieznajomego. – To sprawa tylko pomiędzy mną a tym, – zawahał się – no, Jackiem.

– Więc dlaczego wypuszczasz na niego aż dwóch kolesiów? – właściciel głosu zaczął napierać na chłopaka i zmusił go do cofania się.

– Chcą, –  „Bambuła” wzruszył ramionami – to mają. Ja nikogo nie wypuszczam.

– No, jeżeli ty ich nie znasz, – właściciel głosu wyciągnął palec w kierunku zmalałych teraz przed Bogdanem postaci – to ja zostawiam ich głowy do dyspozycji Jacka i Bogdana. Ich też jest dwóch. A my – wyciągnięty palec dźgnął pierś „Bambuły” – wyjdziemy sobie na zewnątrz.

Jacek oniemiał, a „popaprańcy”, jak ich nieraz w myślach nazywał, spróbowali wyminąć Bogdana.

– A dokąd to – rosły siedemnastolatek zacisnął dłonie na ich ramionach. – Nie słyszeliście, co zostało powiedziane?

– Puść nas – chórek nie zabrzmiał zbyt anielsko, raczej przypominał psi skowyt.

– Na razie zostaniecie tutaj, – uśmiech na twarzy Bogdana nie wróżył niczego dobrego, kiedy pchnął ich na siatkę oddzielającą korytarz od szatni – bo my tak chcemy.

Tymczasem „Bambuła” został wyprowadzony na zewnątrz. Przygarbił się nieco, kiedy w przejściu musiał ominąć nieznajomego mężczyznę. Poczuł się nieco lepiej, gdy tylko znalazł się na świeżym powietrzu. Miał ogromną ochotę szybko ulotnić się ze szkolnego dziedzińca, ale nieznajomy nie pozwolił mu na to – jego ciężka ręka opadła na Arnoldowe ramię i zaczęła się rozmowa…

Po kilku minutach na szkolny dziedziniec został wywołany także Jacek. Został wywołany po imieniu i ośmielony tym faktem chciał coś powiedzieć, jednak brodacz nie pozwolił mu dojść do głosu i od razu  zadał fatalne pytanie:

– Czy to prawda, że zdradziłeś w klasie tajemnicę tego kolegi?

– Ja? Jaką tajemnicę? – Jacek próbował zyskać na czasie. Domyślał się, o co chodzi, ale nie chciał się przyznać do tego nawet przed sobą.

– Szkoda, Jacku, że trzeba ci przypominać – broda nieznajomego wyraźnie nie była zadowolona z tego, co zrobił Jacek. – Sprawa jego ojca… więzienie… kojarzysz?

Jacek milczał i spuścił głowę. Czuł się winny, ale przecież Arnold nie musiał mu tak dokuczać, nie musiał tak się mścić.

– Taka tam sprawa – zaczął niepewnie.

– Głupoty gadasz! – gniewnie przerwał mu brodacz. – Tajemnica kumpla jest ważniejsza od każdej własnej! Tajemnica, to tajemnica, carramba! Dwa końce w wodę  i ani mru, mru. Carramba – broda uniosła się wyżej w trakcie tej dziwnej wypowiedzi, ale zaraz powróciła do naturalnej pozycji. Nadal jednak czuło się w niej stanowczość. Błękitne oczy jej właściciela zaglądały w głąb duszy chłopaka. – Przyznaj się, że żałujesz i już dawno chciałeś przeprosić obecnego tu Arnolda, twojego kolegę.

Jacek spuścił oczy i przestępował z nogi na nogę. Było mu głupio, że drugi raz w tym dniu znalazł się w centrum zainteresowania.

– Komputer nie stawia takich wymagań! Robi, co mu się każe, a nie tak jak ludzie – pomyślał, ale na głos zdołał tylko wyjąkać:

–  Ja, ja. Bo ja nie chciałem, żeby to tak się stało.

– Jesteś w końcu mężczyzną, czy nie jesteś – tubalny głos przerwał Jackowe pojękiwanie.  – Zamierzasz przeprosić tu obecnego, czy będziesz dalej miągwił?

– Hm, ja… no tak… Arnold… ja już dawno chciałem cię przeprosić – Jacek niepewnie wyciągnął dłoń w kierunku dawnego przyjaciela.

– Dobra – dłoń Arnolda wyszła zza pleców i zatrzymała się przed palcami Jacka. – Tylko szkoda, że dopiero twój… jakoby…wujek… zdołał cię do tego nakłonić.

– W porządku, chłopcy – brodacz połączył ich dłonie. – Powiem prawdę. Może nie będziecie już przyjaciółmi, ale starajcie się chociaż nie być wrogami. Przyjmujesz te przeprosiny, Arnoldzie?

– Tak, skoro już podałem mu rękę. Niech tak będzie – Arnold cofnął się o pół kroku i wytarł rękę o spodnie. – Przyznam jednak, że gdyby nie pan, to sam nie wiem… – odwrócił się i powoli poszedł w kierunku szkolnej bramy. Po chwili odwrócił się i podniósł dłoń w geście pożegnania:

– Do widzenia panu.

Jacek patrzył za odchodzącym chłopakiem i nawet nie zauważył, kiedy wujek stanął u jego boku. Już wiedział, z kim ma do czynienia i nie przestraszył się, kiedy poczuł na ramieniu jego dłoń.

– Nie wiem, jak ci się to udało, ale chyba straciłeś dobrego kolegę – powiedział wujek. – A teraz przywitaj się ze mną.

Leave a Reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *