Tajny Radca Imćkowski, (takie nazwisko), niestety, jąkał się od dzieciństwa. Ponoć jego mamka, zanim przystawiła go do życiopoju, dla lepszego krążenia zawsze łykała jednego głębszego. A że robiła to skrycie, szybko i na wdechu – musiało się kobiecinie odbić, by hydraulika organizmu zaczęła funkcjonować poprawnie. Radca, jeszcze oseskiem będąc, z natury swej był osóbką niecierpliwą. Chwytał się „źródła” i głośno imćkał. Efekt był taki, że w całym domu, w ogrodzie, a nawet w obejściach, wszyscy słyszeli owo imćkanie naszego radcy. Wtedy – rzecz oczywista – jeszcze nie tajnego.
Radca zawsze przychodził do hrabiego na wtorkowy podwieczorek.
– Uf… że też schodów nie mamy… – szturchnął kamerdynera. – Jak ci tam na chrzcie dali? Nieważne, kto by i po co miał twoją familię pamiętać. Bogu winieneś dzień i noc dziękować, żeś się komarem albo inną szczypawicą nie urodził. Albo padalcem jakim. Choć może wtedy przydałbyś się może na co… Ot, choćby tego Imćkowskiego w miejsce nieoświetlone doświadczyć, co? Ale tak, żeby łotrowi onuce z szalikiem się pomyliły, rękawice z walonkami, a talerz z miską sobaczą. Przyjdzie, usiądzie i picia będzie czekał, a byle czego do ust nie weźmie. Koniaczek u pana hrabiego taki delikatny… wycedzi przez te swoje sczerniałe zęby. A śliwowiczka pana hrabiego to i niemowlęciu zdrowia by przydała… Dałbym ci ja za moją krzywdę prochu z mojego czarnoprochowca powąchać…
– Jaśnie pan Imćkowski, panie hrabio… – kamerdyner przerwał marzenia hrabiego, który z głową opartą o prawe ramię, szeptał litanię nienawistną, urzędniczą ale chrześcijańską. Napisano bowiem – nadstaw drugi policzek… Ale hrabia nie doczytał, czyjże ten policzek miałby być? No nie inaczej – tylko gościa.
– Panie radco drogi, pan tak rzadko do nas zagląda. Obraził się pan na mnie albo progi me dla pana radcy zbyt jakie takie? No, dajże się pan, panie radco dłużej nie upierać i zaglądać, zaglądać do nas, prosimy choćby i codziennie! O! Jest i nasz… hm… powiedzmy – kamerdyner. Pan radca jak zwykle kieliszek likieru czy może miodziku dwa łyki?
– Imć, imć… – obaj z kamerdynerem zamarli w bezruchu, żeby się gość wyimćkać zdołał. No nic nie poradzisz, taka jego osobliwość.
– Imć, imć… pan hrabia jak zawsze łaskaw… A poczęstunkiem nie pogardzę. Oj, poczęstunki u pana hrabiego zawsze takie… imć, imć.. gatunkowe.
– Wybornie powiedziane. Hm… Nie ma to jak człowiek światowy. Taki to i przecinek jak postawi, to od razu widać, że przecinek urzędowy i światowy. Siadajże pan, drogi radco, opowiadaj, paś nas swoimi nowinkami, posyp pył z twojego świata. Pan przecież zawsze na czele, na linii frontu, bez przyłbicy, z otwartą głową, dla dobra obywatelskiego, z całym poświęceniem…
– Łaskawco, imć, imć… hrabio, pan powinieneś w ambasadory się puścić. Pan rangę docenia i protokół rozumie…
Kamerdyner tymczasem nie był pewny, co gość ostatecznie sobie do picia zażyczył. Wlał tedy miarkę koniaku… E, nie, przecież o koniaku nie rozmawiali, przecież kamerdyner był i wszystko słyszał. Płyn zawirował w krysztale i już miał wrócić do butelki, ale kamerdyner uznał, że to posunięcie jest zbyt ryzykowne. Szyjka butelki wąska, kieliszek szeroki, a na dworze tak gorąco. Albo zimno? Naczynko kruche uniósł, postawę zasadniczą piechura przyjął, oczy zamknął i… imćknął zawartość, w ogóle na ten fakt uwagi nie zwracając.
Sięgnął po nalewkę orzechową, z wprawą ilość odmierzył, pod kątem butelkę przechylił i słoneczne złoto do kieliszka wpuścił. Naczynie umieścił na tacy, wykonał zwrot w stronę drzwi salonu, postąpił krok, ale krok dugi sam się w puszysty dywan zarył. Myśl go bowiem powstrzymała w biegu zgłaszając wątpliwość, czy tym razem właściwy napój gościowi zaserwuje?
– Nie. O orzechówce ani śliwowicy mowy między panami nie było.
Wychylił tedy zawartość, ale w tej samej chwili wlał do naczynia wspomnianą śliwowicę, której też przecież nikt nie zamawiał i dolał ją do trzymanej w buzi orzechówki pozwalając cudnościom obu, by zawirowały i całą moc szczęścia z siebie wypuściły. W uszach mu ciśnienie podskoczyło, oczy łzą zaszły, że to takie, takie, ale to aż takie dobre… Tylko, że mało…
– Idzie mi tam który wreszcie i niesie gościowi zamówiony poczęstunek?
Głos hrabiego przywołał kamerdynera do świadomości. Ten wszedł do salonu, skłonił się a wzrok w sufit wbijając – nabrał powietrza.
– Tak jest, jaśnie panie hrabio. Zaraz się przyniesie.
Odwrócił się na pięcie i wyszedł krokiem tak pewnym jak parowóz kolei transsyberyjskiej na zwrotnicy w Koluszkach.
– No sam pan widzi, panie radco. Służba dziś jakaś pijana? Mówisz, a on nie słyszy? Kiedyś, panie radco, kiedyś to była służba. Jak takiemu się powiedziało, to on już nic innego do końca życia nie robił tylko to jedno wykonywał. Ale jak, panie radco! Jak rzetelnie, solidnie, z jakim poświęceniem. Upadają, panie radco obyczaje, kraj w nierządzie, ale są jeszcze obywatele, panie radco, są zacni urzędnicy, którzy – łaska pańska z nimi – do końca będą sprawy obywatelskiej bronili. Do samiusieńkiego końca. Tak jak nasz kochany pan radca…
– Imć.. imć… – radca wpasował monokl w przenikliwe oko, rękę ułożył na główce kościosłoniowej rączki jego laski, którą odziedziczył od dziada albo pradziada, a trzymał ją tak, jak swoją magiczną pałeczkę trzyma czarodziej jaki z orientalnego kraju.
– „Bęcwał jeden – pienił się w sobie hrabia patrząc na gościa, który do dwóch lat trzymał na biurku sprawę hrabiego i biegu jej nie nadawał. – Jak ja bym cię tą laską, w ten monokl. A potem ten twój przedziałek w poprzek bym ci ustawił i w wężyk zamienił tak ty byś, kochaneczku, nigdy już do domu nie trafił a w oborze obok stworzenia bożego do snu się układał…”
Kamerdyner wolno wszedł do salonu. Co postąpił krok do przodu, to od razu dwa mniejsze dawał do tyłu. Pan hrabia i radca z uwagą śledzili ten kadrylowy chód koncentrując wzrok na… tacy.
– A co wy mi tu, ten… no, jak wam tam… niesiecie? Miałeś pało jedna naszemu szanownego gościowi co przynieść? No co? Mów mi szybko, co miałeś przynieść?
Kamerdyner stanął na baczność. Radca wyciągnął głowę na niezwyczajnie długiej szyi.
– Imć… imć… imć – przerażenie odbierało mu nawet imćkanie.
Na tacy leżał lśniący od nowości czarnoprochowiec, pistolet, który w dłoni lepiej niż kordelas leżał. .
– Pan hrabia powiedział, że jak pan radca przyjdzie, to go, łotra, prochem poczęstuje. Bo pan radca to swołocz i łachudra, sprawy pana hrabiego nie załatwia, a ino napić się do nas przychodzi. Bynajmniej, nie tajnie. Służę, panie hrabio. Tak, jak pan sobie życzył. Załadowany!
W salonie zapanowała poważna atmosfera. Radca nie imćkał, hrabia nie cmokał, kamerdyner jedynie dostał czkawki.
No, no? Jak tak można? Przy gościu? Obaj panowie z dezaprobatą porozumiewawczo pokiwali głowami.
Kamerdyner dobry, życzenie hrabiego spełnił, ale prostak z niego nadzwyczajny. Żeby dostać czkawki? Przy takim gościu? Ale takim dostojnym i szanownym gościu? Cóż za upadek obyczaju.