Jak oni się na niego uwzięli, jak dość go mają, jak patrzeć nie mogą, jak, jak, jak…
- Proszę, teraz pana kolej, halo, proszę pana, pan tam podejdzie. Kupuje pan co? Co pan robi?
- Co – ja? Pan do mnie mówi? Znam pana?
- Nie, ale stoję za panem i od kilku minut słucham tej chrześcijańskiej przemowy pod nosem, a nie mam czasu, spieszy mi się. Pan blokuje dostęp do kasy.
- Patrz go, jeden z drugim – zaczepia, awanturuje się, pewnie pan jest z tamtych, co? Nakłamaliście, nakradliście, naoszukiwaliście. Ja panu powiem, proszę pana. tacy jak pan, to powinni, proszę pana…
- 111,30, karta czy gotówka? – wtrąciła się ekspedientka.
- Ile? Za co? Za to? A co ja złodziej jestem? Tam była promocja na parówki, że dwie w cenie jednej.
- Ale pan ma tu jedno opakowanie.
- Ale w opakowaniu jest sześć parówek, wiec trzy razy promocja mi się należy. Pani też do nich należy? A ile ty masz lat, ty nie powinnaś być w szkole?
Reszta klientów cofnęła się spod kasy i poszła do boxu z automatami samoobsługowymi.
Mężczyzna stał jeszcze chwilę. Pakował produkty, wyjmował je z reklamówki, liczył drobne, poprawiał szalik, sznurówkę zawiązał, kartę rabatową wreszcie znalazł, spojrzał na zegarek, przełożył rękawiczki z jednej kieszeni do drugiej… Jeszcze chwila, a pół życia spędziłby przy tej kasie.
Starych ludzi nie powinno się wysyłać do sklepu, a już bezwzględnie każdy sklep winien prowadzić selekcję, kogo wpuścić, a kogo odesłać z kwitkiem. Starzy ludzie powinni dostawać pakiety dzienne albo tygodniowe. Takie przydziały. Można byłoby nawet dowozić im takie boxy do ich domów. Odbiór, oczywiście, za pokwitowaniem. Bo staruch jeden z drugim zapomni, rozda, poroznosi po zakamarkach, a potem się będzie awanturować, że nie dostał, że władza mu nie sprzyja, tamta była lepsza, starych szanowała, a on całe życie, za te marne grosze… i nawet mu dziękuję nie powiedzieli.
Emerytura? Ale co to za pieniądze? On ich by nawet darmo nie wziął. Ale przysyłają, to co ma robić? Raz nie otworzył drzwi, listonosza nie wpuścił. to milicja przyjechała a strażacy drabinę do balkonu dostawili.
- Żyje, siedzi przy stole – meldował aspirant gaśniczy kolegom, co na dole drabinę trzymali.
- Zawołaj go, niech otworzy!
Otworzył. To mu rachunek przysłali za nieuzasadnione wezwanie służb. Nie zapłacił. To go do kolegium zawołali. Elementem aspołecznym nazwali, pasożytem i przykładem nieobywatelskiej postawy. Państwo się o niego troszczy, sprawdza i kontroluje, żeby mu się krzywda jaka nie przytrafiła, a on – drwi z opiekunów, stresuje ich, od innych ważnych społecznie zadań odwołuje.
O, wyszedł ze sklepu. Stoi na chodniku. Patrzy. Nic, tylko jaki terrorysta się w nim budzi. Bo po co normalny człowiek stałby tak na chodniku? Uczciwy poszedłby do domu, kotu dał jeść, żonie skłamał, że mleka nie było. Bo nie przyzna się, że zapomniał. A ten – stoi. Rozgląda się. Ofiary szuka? Słowo daję. Z tego nic dobrego nie wyniknie. Może by już na 112 zadzwonić? Że jeden taki, podejrzany, że się rozgląda? Taka z niego zadra społeczna, gwoźdź zardzewiały, niewdzięcznik pospolity.
I patrz pan, tyle lat po ostatnich zlodowaceniach, a taki eksponat się uchował.