To najsłynniejsza sentencja „Nowych Aten” księdza Benedykta Chmielowskiego, człowieka, który o ówczesnym świecie wiedział wszystko. Rzecz każdą bezbłędnie objaśnił a jego definicje, w gruncie rzeczy, są aktualne do dziś. To nasz google sprzed kilkuset lat.
A zatem – koń jaki jest, każdy widzi. Nie inaczej, tylko dosłownie odczytałem słowa pana profesora Radosława Ptaszyńskiego – „wyszło jak wyszło” – komentującego m.in. dotychczasową działalność Centrum Dialogu Przełomy w odniesieniu do „popularyzacji opowieści” o szczecińskim grudniu ‘70 i sierpniu ’80, opublikowanych na łamach wyborcza pl.
Historykiem nie jestem, ale jako świadek historii w odniesieniu do wydarzeń w Stoczni Szczecińskiej im. A. Warskiego z okresu grudniowych, a szczególnie sierpniowych ’80 strajków i dnia podpisania porozumień w 1980 oraz lat późniejszych – chętnie zabiorę głos. W grudniu ‘70, wspólnie z kuzynką nosiliśmy do stoczni jedzenie jej narzeczonemu. Uległ „nieszczęśliwemu wypadkowi”. W ’80 – relacjonowałem sierpniowe wydarzenia na antenie lokalnej i ogólnopolskiej Polskiego Radia.
Jest ok? Pomówmy więc o faktach.
Kierowniczka Centrum Dialogu Przełomy, oddziału Muzeum Narodowego, pani Agnieszka Kuchcińska-Kurcz podkreśliła na łamach wyborcza.pl istotną, znaczącą, ważną rolę CDP. Rutyna. Nikt przecież nie powie o kierowanej przez siebie instytucji, że ta działa źle. Szefowie podobnych placówek chwalą samych siebie, żonglują np. ilością osób, które odwiedzają ich instytucje. Odhaczają dziesiątki wystaw, debat, sporów. Wysyłają niektóre ekspozycje zagranicę. Ale już na poziomie FB widać pojedyncze tylko reakcje obserwujących. Ale, co tam facebook!
W sali debat CDP zmieścić się może około 80 osób. Przy okazji wystawy i debaty „Wieża Babel” jak zauważyłem, połowa sali była pusta. Ale wrażenie robi liczba bez mała 300 tysięcy zwiedzających Centrum. Ilu weszło i wyszło a ilu dogłębnie odczuło tę wizytę – nie wiadomo. Uogólniając – ludzie są zadowoleni!
No więc ja, niestety, do tej grupy się nie zaliczam.
Groby łączą ludzi
Opowiem o jednym wydarzeniu.
Listopad 2023. Biegnę do CDP, aby wziąć udział w spotkaniu na temat wydarzeń 1945 roku, kiedy ludność Szczecina została niemal całkowicie wymieniona. Kilka dni wcześniej w przygranicznym Löcknitz uczestniczyłem w interesującej konferencji poświęconej podobnym zagadnieniom. Zaskoczyła mnie determinacja, z jaką niemieccy historycy i badacze, a także pisarze i dokumentaliści próbują odsłonić współczesnym Niemcom losy mieszkańców Stettina / Szczecina oraz okolic tej niewątpliwej metropolii przed 1945 rokiem. Szukają śladów grzybni tamtejszej społeczności, by ich krewnym i następcom przypomnieć los przodków. Rozwija się tam akcja „zeszytów pamięci” – Fragen an Früher. Erinnerungen festhalten und weitergeben. Ludzie wypełniają zeszyty wspomnieniami, aby je utrwalić, zachować i przekazać następnym pokoleniom.
W niezwykle chłodny i mroczny listopadowy wieczór stanąłem na placu przed CDP pośród kilku stelaży ze zdjęciami opisującymi polsko-niemiecką zamianę miejsc w Szczecinie. Do niemieckich domówi fabryk, na pola i rybne jeziora, od setek lat zarządzanych i uprawianych przez niemieckich Pomorzan wprowadzili się polscy osadnicy. Dotarli tam, gdzie nie było… mogił ich przodków. Ten aspekt często pojawia się w znanych mi wspomnieniach przesiedleńców. Jakby cmentarz był podstawą, wokół której buduje się własną tożsamość i krystalizuje społeczność.
Ze względu na ciemności i jesienną aurę otwarcie szczecińskiej wystawy, w obecności zaledwie kilkunastu zziębniętych osób mogę porównać do kąpieli morsów, tu – w odmętach historii. Krótko, szybko i byle jak. Ale chwilę później, w ciepłej sali konferencyjnej mieliśmy oddać się dyskusji na temat… integracji i tożsamości nowych mieszkańców miasta.
– No i co z tego wyszło, co dalej? – podsumowała swój pomysł wystawy oraz spodziewanej publikacji pani Agnieszka Kuchcińska-Kurcz. – Czy ci ludzie utworzyli wspólnotę? Zbudowali silne społeczeństwo obywatelskie, dzięki któremu ten region może zyskać? No i tak sobie pomyślałam, że chyba poszło coś nie tak, bo Szczecin w rankingach miast podobnej wielkości ląduje na końcu listy. Ustawiając wystawę mówiłam, że z tych plansz tworzymy swoistą Wieżę Babel. Ale w chwilę później pomyślałam, że jednak bardziej będzie nam potrzebny krąg terapeutyczny. Jesteśmy pełni kompleksów, ciągle narzekamy, nie doceniamy miejsca, w którym przyszło nam żyć. Jak my to miejsce postrzegamy, jak widzą je inni – o tym będziemy dziś rozmawiali.
Nieodrobione lekcje?
Wieża Babel? – myślałem. Może stożek tylko? Wszak w 1945 roku słyszało się tutaj trzy języki.
Nie oceniam, tylko relacjonuję.
I zastanawiam się…
Im mniej świadków, tym bardziej intensyfikujemy naszą penetrację przeszłości. Na rozmowy z uczestnikami tamtych dni już praktycznie nie mamy żadnych możliwości. Więc co skłania CDP do podejmowania badań nad krystalizacją szczecińskiej tożsamości po 1945 roku? Ilu naukowców omawiało już te zagadnienia przed nami? Może najpierw warto odrobić lekcje, a potem własne pomysły opatrywać klauzulą: Eureka!? O podobnych zagadnieniach, też dość bezkrytycznie, informowała wyborcza.pl, w tekście „Pięknie tu, ale pora wyjeżdżać”. Socjologowie z Uniwersytetu Szczecińskiego doszli do wniosku, że dopiero trzecie pokolenie Szczecinian zaczyna mieć, cytuję: poczucie, że jest ‘u siebie’”. Powtórzę: zaczyna mieć poczucie. Czym jest i jak się ono objawia? Pod materiałem tym zabrałem głos jako czytelnik. Dwa razy wysłałem moje uwagi do tekstu. Niestety, nie ukazały się w polemice pod tamtym artykułem.
Zawiódł Internet… Bo przecież nic innego.
Czemu służą takie badania? Co można zrobić z ich wynikami? Czy da się uzasadnić ponoszenie kosztów na podobne prace? Cisną się na usta słowa Wiktora Osiatyńskiego: „wstać rano, zrobić przedziałek i…” np. nie zajmować się sprawami bez znaczenia. Ale ważnymi!
Szczecina… nie ma!
Po zagajeniu dyskusji, zostaliśmy uraczeni krotochwilnym felietonem multimedialnym na temat obecności Szczecina w świecie Internetu.
Podstawą dociekań dr Igi Ranoszek-Bieńkowskiej stał się wpis przekornego i przewrotnego internauty, który stwierdził: Ale przecież Szczecina nie ma.
Przypomniała mi się scena z okresu przedszkolnego moich dzieci. Pewna „truskaweczka” opowiedziała swoim kolegom dowcip: jest samolot i… (tu zakręciła się na pięcie) nie ma „samolota”. Dzieci kręciły się i powtarzały ten slogan przez cały tydzień. Śmialiśmy się i my, z kurtkami i kaloszkami w ręce, ponaglając rozbawione pociechy, że pora iść do domu Ale one miały taki ubaw, że aż miło było patrzeć.
Dziś z takich absurdalnych internetowych stwierdzeń staramy się wyciągać naukowe wnioski.
Felieton prezentował dowcipne niedorzeczności na temat Szczecina, które – podobno – rzutują na poważne postrzeganie nas w świecie wirtualnym: Szczecin leży nad morzem, Szczecin jest niemiecki, dzieci ze Szczecina zebrały pieniądze na charytatywny cel i mają więcej podobnych planów na takie akcje w mieście, którego przecież nie ma. Itd.
Śmiejemy się z samych siebie, powtarzając innym zasłyszane dowcipy na nasz temat.
Niesamowite podziemie
Z kolei na pytanie: jak ty postrzegasz i widzisz Szczecin odpowiadała Katarzyna Górewicz, graficzna i plastyczka, która dziesięć lat („całe moje dorosłe życie”), mieszkała i pracowała w Niemczech.
– No, dobrze postrzegam Szczecin. Pochodzę z Kołobrzegu, ale jak mnie pytano, to mówiłam, że jestem ze Szczecina. Aha, Szczecin! – odpowiadali moi rozmówcy – no, wiemy, ten Szczecin to on gdzieś tam leży… Więc ja im tłumaczyłam, gdzie leży. Ja mam wrażenie, że on jest taki za mgłą, tak właśnie nas widzą. Mamy niesamowite podziemie artystyczne. No, ale właśnie, nie widać go. A jak (moi znajomi) tutaj przyjeżdżają, to mówią: o jakie to piękne miasto…
To synteza kilkuminutowej wypowiedzi, której wątek nie zdążył się w tezą zamienić, bo jakoś się sam urwał. Pointą do tej wypowiedzi była informacja, że pewien student Akademii Sztuki z Białegostoku miał do wyboru kontynuację studiów w Krakowie lub Poznaniu. Ktoś mu powiedział, że Szczecin jest wyjątkowy.
– On tu przyjechał i po trzech latach potwierdził: Szczecin jest wyjątkowy – opowiadała nam kierowniczka Przełomów. – Ale mam wrażenie, że podobne opinie o Szczecinie są ciągle w mniejszości.
11 listopada szefowa CDP zrobiła sondę wśród osób, które przyszły zwiedzić okolicznościową wystawę. Zapytała, kto z kolejkowiczów był już w tym muzeum, kto interesuje się historią miasta.
– No, powiem, że jakiś procent tylko, i to bardzo niewielki – sama odpowiedziała na postawione pytanie.
Bariery nie do przejścia
Z kolei Rafał Jeswein, rzecznik prasowy dwóch prezentów miasta, dziennikarz, wielokrotnie potwierdzający swoją głęboką wiedzę na tematy zachodniopomorskie, od ponad 20 lat mieszkający i pracujący w Warszawie wystąpił w roli koreferenta do w sumie niewygłoszonego referatu na temat naszej skrystalizowanej społeczności.
– Ja wyjechałem ze Szczecina z tego powodu, z którego opuszczają to miasto także dziś wszyscy ci, którzy chcą w życiu osiągnąć coś więcej. Szczecin nie jest jedynym miastem, który ludziom ambitnym stawia nieprzekraczalne bariery. Dalej się już nie da.
Redaktor stwierdził jednoznacznie, że „Szczecin w Warszawie nie istnieje”.
– Nie ma takiego miasta. Jeżeli nazwa się gdzieś pojawia to tylko w postaci Pogoń Szczecin oraz paprykarz, który jest synonimem czegoś, czego nie nazwę, bo chcę być po prostu delikatny. Przez kilka ostatnich lat Szczecin był synonimem słynnej stępki i symbolem „ciamajdanu” gospodarczego poprzedniej ekipy rządzącej krajem. Trudno byłoby mi wskazać jakąś cechę, która pozwoliłby nazwać Szczecin miejscem wyjątkowym.
Uwagi redaktora – co sam zastrzegał – można byłoby pewnie odnieść do wielu innych miast naszego kraju. Ale w kwestiach potęgi i przewagi intelektualnej nie możemy równać się z Poznaniem, a przede wszystkim z również nadodrzańskim Wrocławiem.
Szczecin nie leży nad morzem?
– Przywołam słowa Zbigniewa Rokity, laureata nagrody Nike za książkę „Kajś”, poświęconą Górnemu Śląskowi. W swojej następnej książce, „Odrzania”, autor pisał, że Szczecin to największe polskie miasto, które nie ma swojej opowieści. Literat przyznaje, że nie wiedział, iż… Szczecin nie leży nad morzem. Zaskoczeniem dla niego była wiadomość, że na nadmorskie plaże mieszkańcy miasta muszą jechać sto kilometrów. Mówię o książce, która ukazała się na rynku księgarskim pod koniec 2023 roku. Zbigniew Rokita jest uczciwy i szczery do bólu.
Ja dodam: jak to możliwe, że uznany literat… itd. Itp.
Rafal Jeswein podawał inne przykłady nieobecności Szczecina w świadomości Polski i świata.
– Szczecin nie ma swojej legendy, nikt o nim w świecie nie mówi. Obaj prezydenci Wrocławia, jeden w Bundestagu a drugi przy okazji nagrody Nobla dla Olgi Tokarczuk, także ona sama – powtarzali: nie ma na świecie miasta, którego ludność zostałaby wymieniona w całości. To Wrocław. A Szczecin? Nikt się o nas nie upomina. Pan prezydent?
Tu redaktor Jeswein przywołał zdanie wypowiedziane przez osobę mającą bardzo duży wpływ na poczynania prezydenta Szczecina. Ów doradca stwierdził: historia nigdy nie będzie elementem promocji tego miasta.
Rozpamiętujemy i… stawiamy kropkę.
– Taka wystawa jaką dzisiaj otwieraliśmy, pomijając, że ja nie do końca wiem, co otwieraliśmy, bo tam nic nie zobaczyłem, bo tam było tak ciemno, nie wiem zatem jak się odnieść do wystawy, której nie wiedziałem, ale po zdjęciach sądząc, to są te zdjęcia, które już wielokrotnie widzieliśmy i pewnie jeszcze wielokrotnie zobaczymy na różnych wystawach. W dużym uproszczeniu powiem: my cały czas mielimy te same tezy, rozpamiętujemy te same zdarzenia i… stawiamy kropkę. Wrocław postanowił rozpocząć następne zdanie. Efektem tego kroku ja jestem zauroczony.
I znów zostaliśmy trafieni serią przykładów.
– Od początku lat ‘90 Urząd Miejski Wrocławia realizuje koncepcję promującą to miasto jako wielokulturową metropolię. Tak mówi pani prof. Ewa Ratajczak, kierowniczka Zakładu Komunikowania Międzynarodowego Uniwersytetu Wrocławskiego. Przeszłość miasta, odwołanie się do jego czeskiej, austriackiej, niemieckiej i polskiej historii, tradycje zróżnicowane kulturowo, mają bardzo duże znaczenie w promocji Wrocławia, miasta wielokulturowego, a jednocześnie otwartego i przyjaznego.
To nie wstyd uczyć się od innych, podążając ich śladami. Grzechem jest tego nie robić. Ważne, by z tej nauki wyciągać tyle wiedzy, by dorównać nauczycielowi, a w końcu pójść dalej niż on zdołał dotrzeć.
Oto miara i sens postępu.
Książkę o Wrocławiu napisał Norman Davis – Mikrokosmos Europy Środkowej, Wrocław powołał międzynarodową nagrodę literacką dla ośmiu państw z nagrodą 170 tys. PLN. „Jantar” naszego marszałka, to podwieczorek dla lokalnych autorów. Szczyt Weimarski, Europejska Stolica Kultury 2016, a w 2019 Wrocław wchodzi do sieci miast kreatywnych UNESCO, Szczyt Regionów i Miast Unii Europejskiej – to wszystko odbywa się we Wrocławiu.
– Budowanie tożsamości, postrzeganie Szczecina czy jakiegokolwiek innego miasta powinno być ciężką, długotrwałą i wieloletnią, perspektywiczną pracą opartą o strategię, o myśl, o ideę. My nie mamy ani myśli, ani idei, ani strategii – wnioskował Redaktor.
Himalaje nonszalancji
– Antidotum na tę kwestię miało być właśnie CDP, pod warunkiem, że mogłoby się bardziej rozhulać. Pomysłów kreatywnych nie brakuje – zapewniała samokrytycznie kierowniczka placówki. – Na razie jest jak jest.
Kolejna konstatacja pani Agnieszki Kuchcińskiej-Kurcz wprawiła mnie w osłupienie.
– W 80 roku, w czasie podpisywania porozumień sierpniowych, kiedy Szczecin był drugim obok Gdańska co do ważności i wielkości ośrodkiem strajkowym, zrobiliśmy potworny błąd marketingowy. Gdańsk podpisywał porozumienia w czasie największej oglądalności, a Szczecin – o ósmej rano. Tam Wałęsa wyszedł na wózek i powiedział: Mamy to! Mamy związki zawodowe. Machały mu tysiące. W Szczecinie Komitet Strajkowy cofnął się, a do sali weszła komisja rządowa. Kiedy pojawił się komitet strajkowy, na placu nie było nikogo, nie było kamer. Mam takie wrażenie, że krąży nad nami jakaś klątwa „właściwego momentu”.
Ale ogólnie jest świetnie. 300 tysięcy ludzi przeszło przez szkołę historii jaką prezentują Przełomy. W replice na słowa Profesora znajdziemy wiele podobnych samo chwalących stwierdzeń. Jest dobrze.
I tu nie wytrzymałem.
Co mieliśmy w sprawie podpisania porozumień sierpniowych zrobić, jaki marketing i chwyty reklamowe zastosować? Może powinniśmy zorganizować pokaz mody stoczniowej, koncert na spawarki i syreny okrętowe? Urządzić stoczniową noc kabaretową? Odśpiewać szczecinką „Białą mewę”? A, nie znają Państwo? Jaka szkoda! To szczeciński hit lat powojennych.
Musiałem mocno zagryzać język.
Wtedy, w sierpniu 1980, przez cały tydzień, jak wszyscy inni, żyłem w najwyższym napięciu, w ogromnym strachu, w chwilach zwątpienia, w komunikacyjnej izolacji – w tych warunkach wykuwał się kompromis. Jaki on ostatecznie on będzie? Czy przetrwa, czy uda się go światu oznajmić, czy uzgodnienia zostaną dotrzymane. A może tej nocy wjadą tutaj czołgi? O, już coś słychać….
Obserwowałem i słuchałem stoczniowców i na krok nie odstępowałem wicepremiera Kazimierza Barcikowskiego. Z nim jechałem do stoczni i z niej wyjeżdżałem. Odpowiadałem na pytania premiera i sam mu własne zadawałem. Jak będzie? Co będzie? Taka bezkompromisowa szermierka z opaską na oczach. A Jastrzębie? A reszta kraju. Będą związki? Padną strzały, zapełnią się więzienia?
Mój reporterski magnetofon rejestrował wszystkie spotkania grupy roboczej. Prawnicy i politycy rozmawiali w najwyższym poszanowaniu obu stron. Jedna nieodpowiedzialna wypowiedź mogłaby zniweczyć potęgę robotniczego zrywu.
Ci ludzie przy negocjacyjnym stole powinni byli myśleć o marketingu, reklamie, promocji? O kamerach telewizyjnych, fleszach aparatów reporterskich?
Kiedy o drugiej w nocy uruchamiałem ekipy radia i telewizji, by były gotowe na tę transmisję o ósmej rano – kiedy powitałem całą Polskę: Dzień dobry, jesteśmy w stoczni Warskiego… – nie wiedziałem, czy moje słowa rzeczywiście idą na antenę ogólnopolską. A jeśli tak, to co się stanie za godzinę, kiedy Kreml dowie się o porozumieniu?
Szczecin był testem i sprawdzianem wytrzymałości wszystkich hamulców i stoperów, podtrzymujących na pochylni statek o nazwie „Nowa Polska”.
A pani kierownik CDP mówi o potwornym błędzie marketingowym?!
Proszę pani – czy zna pani zapach gazu łzawiącego, który rozsypany w 1970 roku w centrum miasta przez kilka dni wyciskał łzy wśród przechodniów? A zna Pani uczucie uderzenia pałką milicyjną? W 1970 roku, uciekaliśmy po bramach Wyzwolenia, Obrońców Stalingradu, Mariackiej, Grodzkiej i Małopolskiej. Wtedy też nikt nie pomyślał o marketingu? Popełniliśmy kardynalny błąd?
W 1980 roku, ja i mój zespól reporterów radiowych, a przez pewien czas także telewizyjnych – dokumentowaliśmy pierwsze minuty, godziny i dni przed i po podpisaniu porozumień. Niedowierzaliśmy, że one są, że obowiązują! W tydzień po podpisaniu, przygotowałem „Diariusz strajkowy”, duży blok informacyjny o każdym ważnym momencie ostatnich dwóch tygodni sierpnia.
Czy Pani wie, że audycja nie ukazała się na antenie? Zdjął ją bez słowa wyjaśnienia ówczesny zastępca redaktora naczelnego. Czyli… to już koniec, nacieszyliśmy się?
Pokazywały nas telewizje i gazety na całym świecie. Mieliśmy reklamę jakiej nigdy nasza Polska nie doświadczyła i oby nigdy w podobnej sytuacji się nie znalazła. Więc o jakim kardynalnym błędzie Pani mówi?
Jak słyszę – ogromne są Pani zasługi w powołaniu do życia CDP. Auto zbudować potrafi niewielu, ale aby je prowadzić, trzeba mieć prawo jazdy, czyli elementarną, zweryfikowaną wiedzę. O pokorze – już nie wspomnę.
Pani chciałaby, abyśmy wtedy pokazali robotnikom z Gdańska gest Kozakiewicza? Nazwali ich miękiszonami? Od nas się uczcie, jak komunie zęby wybijać? Pan Jurczyk miałby w swoim tak dla niego charakterystycznym fartuchu magazyniera spojrzeć w oko kamery i powiedzieć do Wałęsy, Lechu, pójdź dziecię, ja cię uczyć każę, jak rozmawiać z władzą?
Uprzejmość stwierdzeń profesora Radosława Ptaszyńskiego to przejaw klasy i odpowiedzialności. Mnie jako dziennikarzowi, wolno więcej, by w ten sposób dyskusję prowokować. Ale nie skorzystam z tego prawa nawet w małej części.
Nie ma co prężyć muskuły – koń jaki jest, każdy widzi.
One reply on “Koń jaki jest każdy widzi…”
Szczecin ma fatalne genius loci. Nie tylko w polskich czasach – zawsze był prowincją. Nie leżał ani nie leży na ważnych szlakach handlowych jak Wrocław, Kraków, Poznań, Gdańsk. Jego port nie obsługiwał ani nie obsługuje dużych, bogatych regionów poza Wielkopolskim rolnictwem. Tylko przez chwilę był ważny dla Prus – gdy jeszcze nie zdobyły Hamburga. Przekładało się to na średnie znaczenie portu, często upadające tutejsze większe stocznie. Nie tylko w świadomości Polaków to miasto mało znaczące – w niemieckich czasach berlińczycy jadący nad morze zatrzymywali się tu tylko na chwilę, czasem na noc poprzedzoną wizytą w teatrze. W czasach PRL długo, bo aż do podpisania układów granicznych z NRD – był miastem niepewnym co do przynależności. Wielu z Warszawy i Polskich Wschodniej uważało, że nie należy tu inwestować. Wywożenie cegły z Pomorza Zachodniego to nie tylko budowa Warszawskiej Starówki.
Jeszcze w pierwszym dziesięcioleciu po upadku PRL wielu w Warszawie uważało, że np. nie warto inwestować w szczecińskie mosty nad Odrą (to samo dotyczyło świnoujskich przepraw) – „bo to nie jest prawdziwa Polska” (cytat prawdziwy).
My, miejscowi – to prawda, że dopiero trzecie pokolenie zdecydowanie poczuło jakieś związki z naszym od ponad półwiecza miastem. Jednym z tego przejawów było powołanie internetowego portalu sedina.pl – który służył zarówno „rozgłaszaniu” prawdziwej przeszłości Szczecina, jak i promocji (przynajmniej taką mam nadzieję). Pokłosiem „sedina.pl” są m.in. Internetowa Encyklopedia Szczecina, podobny portal o Prawobrzeżu, wydawnictwa drukowane (w tym dawniej roczniki sedina.pl, wciąż istniejący Szczeciner). Pojawiają się kolejne „strony www” o naszej przeszłości – ale nadal można spotkać szczecinian (tak, to prawda!), dla których informacja, że przed 1945 rokiem Szczecin nigdy do Polski nie należał jest nie tylko zaskoczeniem, ale bywa traktowane jak kłamstwo.
O obecnej tożsamości zaś szczecinian i ludzi naszego regionu, o przyczynach i skutkach „ucieczki” z miasta – to temat jednostkowo znany, a przyczyny niemal oczywiste – ekonomia.