Anna Januszewska na wielkiej scenie Teatru Małego w Szczecinie.
O scenariuszu nie powiem ani słowa.
Ten mógłby składać się z jednego tylko… nazwiska.
Skupia ono w sobie zło całej naszej historii.
A co mówi spektakl?
Wszystko o tym, że władza w Rosji niczego nie boi się bardziej niż zmian. Nie tam, gdzie kamera telewizyjnego reportera pokazuje protesty na wieść o śmierci Andrieja Nawalnego, lecz pośród tego mrowia ludzi żyjących, jak się wydaje, zgodnie z odwiecznym rytmem dyktowanym przez Piekło.
Tam nieustannie rodzą się synowie Wiery Putiny.
Kobieta, która mówiła, że jest matką dyktatora zmarła w czerwcu 2023 roku.
Rano cały świat usłyszał o śmierci Nawalnego, a wieczorem tego samego dnia, my, ściśnięci w maleńkiej sali teatralnej, jak przed pustym konfesjonałem wysłuchaliśmy skargi i oskarżenia zarazem. Skargi matek wszystkich putinów, synów zrodzonych w ogromnym bólu, wychowywanych, a właściwie hodowanych w rodzinach zastępczych, przytułkach, w domach dziecka. Bitych, wyśmiewanych, zawziętych i mściwych. Jeśli byli karceni przez zawsze pijanego ojca, to taki sposób reagowania przyjmowali za własny i powielali go wobec własnych synów.
Matki chłopców są niemymi świadkami tych nieludzkich praktyk.
Wyraz twarzy Anny Januszewskiej w monodramie według tekstu Anny Chudek-Niczewskiej poraża… bezsilnością.
Scenariusz sztuki nie wnosi nic nowego do naszej wiedzy o mrokach Piekła. Pełen jest zdań niemal wyjętych z setek reportaży o Wierze Putinie, publikowanych na łamach światowych mediów, interesujących się losem domniemanej matki dyktatora.
Matki rosyjskie? Nie, nie uwierzę, że one… To system odczłowiecza ich synów.
Maxim Gorki był jednym z wielu, którzy próbowali tego ruskiego demona przechrzcić na wiarę człowieka w człowieka. Rozpoczął „Matkę”, swoją najważniejszą powieść, jak tam niektórzy mówią – a co sam wiele razy na własne uszy słyszałem – „po bożemu”.
– Nie twoja sprawa, ścierwo. Kochankę sobie wezmę.
Kochanki – jak pisał Gorki – Własow nie wziął. Któregoś dnia zamknął się w sobie. Przez prawie dwa lata do syna się nie odzywał. Pił i pił. Pies, wielki i kudłaty stał się jego rodziną. Z jednej miski jedli, na krok od siebie nie odstępowali. Nigdy go jednak nawet nie pogłaskał. Dom na szynk zamienił. Gdy skończył jeść, a żona w porę naczyń nie usunęła, zrzucał je na podłogę. I pił, i wył, a oczu i ust nie otwierał.
Dwa tygodnie po jego śmierci, Paweł Własow przyszedł do domu – pijany i – jak ojciec – uderzył pięścią w stół.
– I palić będę. Daj mi fajkę ojca….
Matka go utuliła. Synku, szepnęła, tak nie trzeba, nie trzeba… A, że czarodziejką była, Pawła ze szponów ruskiej wszechmocy wyrwała.
Wiera Putina takiej szansy od życia nie dostała. Miotała się po izbie, wodę z lodem, oj, rześką i smaczną łapczywie piła.
Anna Januszewska tą samą wodą swoje i nasze myśli mroziła. Lodem ruskiego losu – siebie i nas upajała. A połykała ją głośno, jakby woda kamieniem była.
Aktorka.
Ale co taka może? Wzruszy? Postraszy? Prawdę powie?
Ani tej prawdy za pazuchę nie włożysz, ani głowy na niej do snu nie ułożysz.
Kurtyna opadnie, a wtedy blaga prawdę, jak śpiewał Awdiejew, obedrze już do cna.
O prawdzie wspomniałem…?
Tej w spektaklu było ponad miarę.
Prawdy aktorskiej.
Anna Januszewska dedykowała ten spektakl Grzegorzowi Młudzikowi. Niemal dokładnie dwa lata od Jego odejścia ze Sceny. A Jemu, swojemu Grzesiowi, nieprawdy by przecież nie powiedziała. Sam był wybornym aktorem, moc – słowem wyzwalał. Wcielił się niegdyś w postać robotnika, Iwana Bukina, w Toruniu, w 1977 roku, w „Matce” reżyserowanej przez Borisa Głagolina i Marka Okopińskiego.
Więc pomówmy o prawdzie aktora.
Bo ona – prawda – jest tego przedstawienia wartością największą.
Jak dalece sięgam pamięcią, a tę, Anna Januszewska ma ode mnie tylko o jeden dzień dłuższą, a i to zapewne niecały – zawsze się na scenie aktorskiej Prawdzie oddawała.
Po pierwszych zdaniach, po pierwszym skrzyżowaniu się naszych oczu zdawało mi się, że słyszę z boku głos Mieczysława Limanowskiego, słynnego geologa, reżysera teatralnego i kierownika literackiego Reduty. Zdawał się szeptać, że w teatrze jesteśmy „na czymś, co porównać można do koncertu, jeśli chodzi o harmonię i skupienie. Publiczność zachowywała się jak na nabożeństwie”.
Anna Januszewska nie dała nam chwili wytchnienia. Także wtedy, gdy milczała, wpatrzona w ścianę jak prawda czarną. Jej emocje nie gasły nawet na chwilę.
A wtedy Limanowski mówił mi do ucha: „W teatrze patrzę na grającego aktora całym sobą i ulegam pełnym wzruszeniom, nie rozbieram jego gry analitycznie, lecz oddaję się bezkrytycznie czarowi, spływającemu ze sceny”.
Jeszcze myśli nie skończył, a obaj usłyszeliśmy głos Anny:
„Teksty są tylko pretekstem – partyturą do wzlotów”.
Tych aktorka i reżyserka monodramu w jednej osobie miała wiele – przede wszystkim w scenie porodu i w dumce kołysance, do dziś jednej z najpopularniejszych w Rosji, śpiewanej przez białą niedźwiedzicę swojemu rybionkowi, białemu misiowi, z kreskówki „Umka”, z 1969 roku. Wymowa – nieskazitelna, melodia – jakby wiatrem niesiona.
W takich właśnie szczegółach tkwi subtelność interpretacji.
Limanowski: „Jakiekolwiek będą słowa i jakiekolwiek formy, muszą być podawane uczciwie, szczerze, a wykonywane w znaczeniu rzemiosła dokładnie”.
Każdy może udawać bezzębną akuszerkę, pijaną, spoconą, wściekłą i brutalną babę. Ale mało kto do tej jednej sceny doda ogień piekła trawiący dziewczynę w połogu, nieprzytomną z bólu, która z dzieckiem przy sercu idzie dwa kilometry do domu ojca przez ciemny mroźny świat. Ojciec, widząc półprzytomną córkę splunął jedynie słowem obślizgłym.
– Ech, wy, baby…
Kim jest matka znosząca takie katusze? Limanowski, powiedzże, człowieku coś,
„Podstawą działania aktora jest takie wcielenie się w kreowaną postać, aby widz uwierzył aktorowi zapominając, że rzecz dzieje się w teatrze i razem z nim przeżywał zdarzenia postaci”.
Prosto, mądrze i naukowo pan mówi, grażdanin Limanowski. Aktor musi na co dzień żyć ze swoją rolą, musi wykazać się umiejętnością zapamiętywania stanów emocjonalnych i wielokrotnego ich wywoływania na scenie.
Limanowski pokiwał głową.
Ten spektakl wybrukowany był prawdziwymi emocjami.
Nigdy wcześniej teatr nie bolał mnie tak, jak w ten piątkowy wieczór.
Liczę, że nikt na ten ból lekarstwa nie wymyśli.
Post scriptum
Dobrze znałem pewną Niuszę. Po naszemu – Anna. Kiedyś, o brzasku dnia szliśmy nad brzeg Świtezi, przez Szczorse, Niehniewicze i Łozki, przez powietrze gęste od majowego wrzasku ptaków. Chusta zsunęła się z jej głowy, opadła na ramiona. Niusza nuciła jakąś piosenkę…
– Znajesz? To polska piosenka…
Miała z mężem, tym pijakiem, trzech synów. On, nie byle kto, kołchoźniany pastuch, 200 rubli rocznie zarabiał. Ona nigdy kopiejki z tego bogactwa nie zobaczyła. Skąd miała pieniądze, by ich wyżywić, oprać, w świat wyprawić? Ogródek koło domu mały, krowa staruszka, cztery kury, pies ślepy i kot czarniejszy od nocy.
Przyjechała do Szczecina.
– Boże mój, Boże najświętszy. Ten twój świat jest taki piękny… Jak ja o nim naszym ludziom opowiem?
Rozpłakała się.
– Nie uwierzą…. Oni mi nie uwierzą!
Był piękny majowy dzień, ciepły, ale na wieży Zamku Książąt Pomorskich w Szczecinie wiatr rozwiewał jej czarne, podszyte już siwizną włosy. Uchwyciła je tą samą chustą.
– A gdzie mój dom?
Ręką wskazałem wschód.
– Aha… Czyli, niedaleko… Ale inaczej.
I znów przyszedł kolejny maj… Odwiedziłem Niuszę.
W izbie półmrok, ogień spod płyty kuchni nieśmiało zagadywał gości… Trzy kobiety siedziały przy stole. Jedna dłonią zmiażdżoną gośćcem gładziła szary papier pakowy. Druga –między palcami kręciła sznurek, którym związana była paczka z podarkami. Trzecia, siedziała z zamkniętymi oczami i lekko się kiwała. Ona już te cuda wcześniej widziała i dotykała. I papier, i sznurek… A teraz dostała ode mnie krasowki, tenisówki, białe, w których można iść tylko do nieba.
– Zapadnyje?
– Zachodnie.
– Nu, inne, niż nasze – dodała trzecia.
Niusza uśmiechnęła się, nie przerywając ubijania masła.
– Wszędzie na świecie jest inaczej. I u was, i u nas… Ale to wcale nie znaczy, że tu czy tam jest lepiej. Jest inaczej. My mamy swoje, wy macie swoje. I nic nikomu do tego.
– Biednie u was… – powiedziałem.
– Dzięki Bogu, chwatajet…
– Chłopy piją.
– Piją.
– Biją!
– Biją.
– Pieniędzy nie dają.
– Nie dają.
– Kradną.
– Kradną.
– Boga się nie boją.
– Boją.
– Jak tak można żyć?
– Można.
– Ale na świecie jest już XXI wiek!
– U nas też jest XXI wiek. Może i on u nas pierwszy był niż gdzie indziej? Może i nasz jest lepszy? A kto to wie? Toż my i w kosmos latamy… A wy?
Potem pisała listy.
Jeden raz w miesiącu. Otkrytki drogie. No i o czym tu pisać?
Mąż zapił się na śmierć. Najstarszy syn trafił do więzienia. Średni zginął w Afganistanie. Młodszy pojechał do dziewczyny i nigdy już nie wrócił, nie odezwał się słowem. Dwadzieścia lat pytała, pisała, czekała.
W maju przysłała ostatni list :
Mój drogi, tak ciężko pisać. Wszystkich was przytulam i całuję. Ot, i taka to moja starość. Nigdy o takiej nie myślałam. Nie pożyję już długo. Do svidaniya! …
Anna Januszewska na scenie i Niusza, z którą szedłem nad Niemen – teraz to zrozumiałem…. – One i bez słów mogłyby wszystko o bólu matki opowiedzieć.
O tym jest ten spektakl?