W mojej filiżance, na dnie, po kawie, pozostał tylko jej aromat. Spoglądam na zegar, jego wskazówki sygnalizują już jedynie piętnaście minut do odjazdu autobusu. Chwytam klucze, neseser a na ramiona narzucam delikatne drżenie, jakie pojawia się przed każdą podróżą… w czasie. Dziś wyczuwam nieobecną dotychczas nutkę ekscytacji. Jadę do „miejsca”, w którym zaczyna się moja historia, nie tylko związana z „Parkhausem”.

Na przystanku gromadka codziennych „wędrowców” oczekujących na swoją podróż i wszyscy z nadzieją patrzący w tym samym kierunku. Do tego ceremoniału dołączam również ja. Jednak na nic nasze wzrokowe zaklęcia, bo autobus znów się spóźniał. Taka klasyka szczecińskiej codzienności. W końcu nadjeżdża linia „75” – kierunek „Dworzec Główny”. Wchodzę do środka, zajmując jedno z wolnych miejsc, przy oknie. Poprzez szyby autobusu rozpościera się widok na osiedlową architekturę, która jakby ze wstydu pragnie ukryć swoje oblicze za kurtyną w kolorze miejskiej szarości.  Ta mało atrakcyjna peryferyjna „Weduta”  skłania mnie do przymknięcia oczu i przeniesienia się w inny wymiar.  Tam, gdzie mogę… „stąpać boso po łące”, rozmyślać, marzyć, planować.

Rozwój gospodarczy w 2. połowie XIX wieku wpłynął na bogacenie się mieszczaństwa europejskiego, które zaczęło masowo podróżować. Następstwem rozkwitu turystyki stało się zapotrzebowanie na różnego rodzaju atlasy geograficzne czy albumy podróżnicze, dotyczące konkretnych państw oraz krain geograficznych.
Tereny Pomorza doczekały się wielu tego typu publikacji, a jedną z nich stał się Pommern Hand-Atlas, w którym znalazł się czarno-biały staloryt ukazujący Szczecin z przełomu XIX i XX wieku. Nieznany autor przedstawił w swym dziele fragment miasta widziany z ogrodów należących do słynnej szczecińskiej loży masońskiej Zu Drei Zirkeln (Pod Trzema Cyrklami). Jej członkowie wykupili tereny przy dzisiejszej ulicy Swarożyca, gdzie wznieśli swoją siedzibę wraz z rozległymi ogrodami oraz ogólnodostępnym tarasem widokowym. Miejsce to stało się szybko jednym z ulubionych miejsc rekreacyjnych ówczesnych szczecinian. Roztaczał się z niego widok na północną część Szczecina, z zabudowaniami Dolnego Wiku na pierwszym oraz sylwetką zamku książęcego i kościoła św. Jakuba na drugim planie. Panorama miasta oglądana z tego miejsca obejmowała również rzekę Odrę z imponującymi żaglowcami, dymiącymi parowcami i Mostem Kłodnym w oddali.
Przedstawiony na stalorycie fragment Szczecina ukazywany był na wielu wcześniej powstałych grafikach. Identyczne zaś ujęcie odnaleźć można między innymi w dziele Wilhelma Loeillota (ok. 1827-1876) z 1875 roku, które znajduje się obecnie w zbiorach Pomorskiego Muzeum Krajowego w Greifswaldzie. Niemiecki rysownik i sztycharz wzorował się z kolei na pracy Juliusa Gottheila (1810-1868) – malarza i rysownika pejzaży, działającego artystycznie głównie w Gdańsku i Hamburgu.

Małgorzata Peszko

Muzeum Narodowe w Szczecinie

Niespodziewanie, wyrwana z labiryntu własnych myśli, usłyszałam nieznajomy głos:

– Przepraszam, czy to miejsce jest wolne

 Moje spojrzenie, jeszcze zatopione w marzeniach, przeniosło się w kierunku pytającego mężczyzny.

– Tak… oczywiście – odpowiedziałam, stopniowo powracając do rzeczywistości.

– Dziękuję. Pozwoli pani, że tylko wypiję kawę i ruszam dalej – oznajmił, po czym przysiadł się do mnie.

Zastygłam zdezorientowana. Zamówić kawę…? Tutaj? Z trudem mogłam sobie wyobrazić kelnera obsługującego pasażerów na linii „75”. Zapytałam:

–  Czy tu? W autobu…- zrobiłam gest ręką, lecz zawiesiłam się, urywając słowo, bo moim oczom ukazał się wcale nie miejski autobus, lecz całkiem przytulny salonik. Rozglądam się, słyszę wyraźnie przytłumiony gwar, delikatne stuknięcia porcelanowych filiżanek o lśniące czystością spodeczki. Lekko opuszczam głowę, na sukienkę, której koloru i fasonu jakbym wcześniej nie znała.  Jestem zaskoczona.

–  O tej porze trudno o wolny stolik. Nieznajomy, jak niespodziewany wiatr, rozsiadł się przy stoliku, opierając lewe ramię o jego marmurowy blat. – Codziennie przechodzę przez ten park i nie umiem oprzeć się pokusie, aby wejść tu na trzy łyki tej wspaniałej kawy. Myślałem, że jestem somnambulikiem kawowym i dlatego do „Parkhausu” trafiam wręcz bezwiednie.

Uśmiechnął się beztrosko, potwierdzając, że jest smakoszem życia, człowiekiem o zawsze szeroko otwartych oczach. Obok nas przeszła cała procesja gości, rozczarowanych faktem,  że wszystkie stoliki są zajęte.

– Parkhaus! – wyszeptałam z niedowierzaniem. W jakimś zakamarku pamięci usłyszałam oddalający się odgłos moich… pantofelków. Udało się. Trafiłam!

– Dziękuję za przygarnięcie mnie do pani stolika. Proszę spojrzeć… – nieznajomy lekko uniósł się z krzesła i ręką wskazał na lokal. – Wszystkie stoliki zajęte. Na zewnątrz również. Ledwie płot budowlany zdjęli, a lokal od razu zapełnił się gośćmi. Uwierzy Pani, że tak jest codziennie? A mija już kilka miesięcy od tego czasu…

– Istotnie, tłoczno tu i gwarno – powiedziałam, rozglądając się wokół z niedowierzaniem i dodając w myślach: jak na linii „75” w godzinach szczytu.

– Taki widok niewątpliwie cieszy oko właściciela – dodałam na głos.

– A pani, pewnie spoza miasta? – zapytał, spoglądając na moją walizeczkę stojącą pod stolikiem.

– Nie, …to znaczy tak. W pewnym sensie… A pan? – chciałam szybko zmienić temat. – Jest pan stettinianinem?

– Od urodzenia! – uśmiechnął się może nazbyt głośno. – Lubię to miejsce, nie tylko ze względu na wyśmienitą kawę. Bywa, że podczas pauzy w pracy lub na fajrant przychodzę skosztować tutejsze spécialités de la maison. Musi pani to zobaczyć. Właściciel lokalu, pan Bruno Frank zdejmuje surdut i przygotowuje najpyszniejszy sękacz w Stettinie. Wszystko według tradycjonalnych, wielopokoleniowych receptur. Ale, ale…

Mężczyzna, niczym kawalerzysta, zerwał się na równe nogi.

– Proszę wybaczyć to faux-pas. Pozwoli pani, że się przedstawię, przecież od tego właśnie powinienem zacząć. Jestem M., redaktor „Stettiner Abendpost”.

– Bardzo mi miło, ja również jestem M. i pasjonuję się podróżami – uśmiechnęłam się już nieco ośmielona. – Pan jest dziennikarzem…*to prawie jak bycie kronikarzem lokalnych wydarzeń. Prasa stanowi cenny zbiór informacji, ukazując codzienność życia miasta. A w myśli dodałam –  i na pewno pan ma dostęp do tego magazynu.

Dziennikarz również uśmiechnął się, widząc mój entuzjazm.

– Zawsze jestem tam, gdzie ma się wydarzyć coś nadzwyczaj interesującego. Hmm. Wybaczy mi pani moją śmiałość, ale chciałbym zapytać, czy pozwoli pani namówić ją na porcję tutejszego sękacza oraz filiżankę kawy?

Uśmiechnęłam się.

– Już mnie pan namówił.

M. poszedł do ekspedientki, która z wyraźnym zaciekawieniem przyglądała nam się od dłuższej chwili. Uśmiechnęła się do stałego bywalca, a gdy ten odwrócił się, by znów usiąść przy stoliku, zmierzyła mnie wzrokiem tak, jakbym była z innej…epoki?

– Przychodziłem tu również podczas trwania prac budowlanych. Obserwowałem, zaglądałem przez dziurę w płocie.

– Od jak dawna czynny jest ten lokal? – zapytałam.

– Oficjalne otwarcie miało miejsce trzeciego kwietnia tego roku. Jakie tłumy się tutaj gromadziły! Przez całe popołudnie drzwi tego tak oczekiwanego w Stettinie lokalu w ogóle się nie zamykały! Kiedy zapadł zmierzch, goście rozkoszowali się pięknie oświetlonymi, doprawdy artystycznie ozdobionymi wnętrzami. I oczywiście każdy chciał spróbować reklamowane w naszej lokalnej prasie wypieki! To miejsce będzie nie mniej sławne jak „Café Kröpcke” w Hanowerze czy „Alsterpavillon” w Hamburgu!

Przy naszym stoliku pojawił się kelner z zamówieniem.  Na blacie stolika postawił kolejną filiżanki z kawą. Ich subtelny zapach uwięziony w parującym obłoku oderwał nas od rozmowy o popularności domku parkowego.  M., był najwyraźniej podekscytowany. Chwycił talerzyk i podał mi miejscową delicję.

– Proszę się delektować! – M. wzrokiem wskazał widelczyk leżący obok ciasta. –   Esencja jego smaku to jak spojrzenie wstecz. Istna magia. Proszę, proszę… – zachęcał.

Objęłam spojrzeniem mój deserowy talerzyk, na którym zagościła solidna porcja sękacza z pachnącą obietnicą nasycenia, a w głowie wybrzmiewały mi wciąż słowa M.: „Spojrzenie wstecz”. Ostrożnie sięgnęłam po kawałeczek ciasta i spróbowałam. Jego słodycz, jak wzburzone morze, wystąpiła z brzegów tej odrobiny miękkiej, jednocześnie wyrazistej i strukturalnej konsystencji maślanego ciasta, po czym rozlała się w moich ustach waniliowym aromatem. Kosztując, pomyślałam o „Magdalence”, najpopularniejszym literackim ciastku w kształcie muszelki… Czyżby miała przegrać w tej konfrontacji z sękaczem?

– Cóż za nietypowy wygląd… – zauważyłam. – Mówi się, że nie ma dwóch identycznych płatków śniegu, czy to samo można powiedzieć o sękaczu, którego kształt „rzeźbi się” podczas wypieku?

– To prawda. Na obracający się, rozgrzany walec cukiernik leje dobrze wyrobione ciasto. Pod wpływem temperatury karmelizuje się ono zachowując, a nawet intensyfikując wszelkie wonie ingrediencji. Efekt końcowy jest w jakimś stopniu dziełem przypadku. Zależy od umiejętności cukiernika. Ciasto kształtem przypomina pień drzewa, a przekrój – jego roczne przyrosty.

W tej samej chwili oboje sięgnęliśmy po filiżanki. Łyk gorącego napoju sprawił, że unieśliśmy głowy i spojrzeliśmy sobie prosto w oczy. Spłoszona uciekłam wzrokiem w prawą stronę. Obszerny salonik cukierni skąpany był w porannym słońcu. Za wielkimi oknami rozciągał się wspaniały widok na park pełen spacerujących ludzi, bony z dziećmi biegnącymi do ochronki. Przy stoliku obok siedziało dwóch tajnych radców, z monoklami w oku i wielkimi cygarami wpatrywało się w poranną gazetę.

Zmysły, zmysły… Jak niekiedy łatwo je obudzić. Rozglądałam się zachłannie, podziwiałam kunsztowne wykończenie cukierni. Zdobienia, lampy, meble, a nade wszystko ludzi, którzy byli po prostu szczęśliwi…

– Kto był odpowiedzialny za projekt oraz budowę cukierni?… Można tu dostrzec rękę mistrza, nie mniej wprawną od twórcy tego „drewnianego ciasta”.

– To była inwestycja Miejskiego Urzędu ds. Budownictwa. Projekt oraz realizację osobiście nadzorował główny architekt miasta Wilhelm Meyer, przy współpracy z miejskim inspektorem budowlanym, Adolfem Stahlem.

– Projekt zakładał wzniesienie tego obiektu w samym sercu parku. To duże wyzwanie ze względu na stary drzewostan – stwierdziłam, zdradzając, że sporo wiem o tej sprawie. M. nie zauważył jednak owej dekonspiracji.

– Słuszna uwaga. Nie było to łatwe zadanie, ale jak widać, możliwe do wykonania. Głównym celem projektu było staranne i harmonijne wkomponowanie budynku w parkowy krajobraz. Planowano stworzyć niski, rozłożysty dom, z mansardowym dachem, który byłby osłonięty i subtelnie ukryty pod koronami otaczających go drzew. Architekt dążył do stworzenia przytulnego i zacisznego klimatu. Zaplanował domek w stylu Biedermeier dający poczucie wygody i komfortu, elegancji i tradycji. Asymetryczne ukształtowanie terenu, umożliwiło również stworzenie dwóch tarasów z perspektywą wychodzącą wprost na rozległe kwiatowe rabaty „Różanego Ogrodu” z fontanną, w miejscu legendarnego „Łabędziego Stawu”. Czy miała pani okazję o nim usłyszeć?

– Nie… – byłam wyraźnie zaintrygowana. – Taka baśniowa nazwa na pewno zapadłaby mi w pamięć.

– To określenie idealnie nadaje się do tytułu romantycznej powieści lub opowiadania. Parkowy domek został wzniesiony niemal w tym samym miejscu, gdzie już wcześniej znajdował się inny ogrodowy lokal, który popadł w ruinę. Zdradzę pani, że „Parkhaus” nie jest pierwszą cukiernią działającą dokładnie w tym samym miejscu.

Serce zabiło mi mocniej… A więc moja podróż w czasie będzie miała swój ciąg dalszy? Mam nadzieję, że nie mniej aromatyczny i smakowity. A do tego jeszcze tajemniczy „Łabędzi Staw”. Hm… Może tak zatytułuję moją monografię tego miejsca?

–  Nie sposób nie zauważyć, że panuje tu wyjątkowo idylliczny nastrój. Zaprojektować coś tak wyjątkowego w samym sercu miasta! Niezwykłe!

–  Pan Meyer, od momentu objęcia stanowiska w urzędzie w 1891 roku dbał o rozwój Stettina, a na jego kreślarskiej desce powstało jeszcze wiele innych jakże rozpoznawalnych budowli użyteczności publicznej. Wypiękniało nasze miasto. Oj wypiękniało…

„Wypiękniało” – jakże pożądane słowo w obecnych czasach – posmutniałam. Jednak nie mamy już Wilhelma Meyera, który od początku objęcia urzędu ambitnie i z wirtuozerią realizował swoje pragnienia architektoniczne i przestrzenne, kierując się zasadą: „Jeśli gdzieś widać radosne życie, to życiem jest tworzyć i budować”. 

Zachodniopomorski Uniwersytet Technologiczny w Szczecinie.

Wilhelm Meyer-Schwartau jest autorem projektów wielu reprezentacyjnych budowli w Szczecinie: układ przestrzenny i budowle cmentarza Centralnego w Szczecinie. układ przestrzenny Hakenterrasse (dzisiejsze Wały Chrobrego) oraz stojący na nich Gmach Główny Muzeum Narodowego w Szczecinie (dawne Stadtmuseum Stettin)

–  Gdyby pan dzisiaj zobaczył to miasto… – westchnęłam cicho, aby M. nie usłyszał, po czym szybko zmieniałam temat.

– Jestem pełna podziwu dla pańskiej wiedzy na temat tego miejsca. Skąd wzięła się ta fascynacja?

M.  lekko uniósł brwi, przymknął oczy, najwyraźniej usatysfakcjonowany moim pytaniem, a ja dokładnie w tym momencie odniosłam wrażenie, jakbyśmy się znali całe wieki, a nie ledwie kilkanaście minut.

– Opowiem, pod warunkiem, że spotkamy się tu jutro, dokładnie o tej samej godzinie. W którym hotelu się pani zatrzymała? – M zaskoczył mnie tym pytaniem.

– Jutro? W którym hotelu? –  wyjąkałam pobladła.  Zaskoczona, próbowałam szybko „wygooglować” w głowie odpowiedź, zaglądnąć do jakiegokolwiek zarysowanego planu, którego w zasadzie nie zdążyłam nawet przygotować. Nie miałam wtedy jeszcze świadomości, że przekazane mi informacje to zaledwie wierzchołek góry lodowej…. Pragnęłam wywołać z przeszłości obrazy ludzi i miejsc, wsłuchać się w opowieści prastarych drzew, które szumiąc koronami, opowiadają o minionych czasach.

– Nie planowałam noclegu w Stettinie, ale… Tak, zmieniam plany i zostanę tu trochę dłużej.

– Bardzo się cieszę. W takim razie do zobaczenia.

Podałam mu dłoń, którą uniósł chyba jednak nazbyt wysoko… Bezszelestnie odwrócił się i… i… przepadł tak, jak ja się tu pojawiłam.

c.d.n

Leave a Reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *