Następnego dnia postanowiłam przyjrzeć się rabacie płonącej kolorami wielu gatunków róż. Miałam też inny cel. Chciałam zobaczyć, jak M. będzie zdążał przez park do cukierni, do naszego stolika, przy którym mnie… nie będzie. Cofnęłam się o dwa kroki, aby w razie potrzeby stanąć za pniem, chyba kilkusetletniego drzewa.

Dochodziła dziewiąta. W powietrzu pojawiły się pierwsze chmurki ciepłego powietrza, w które wpadały owady, pracowicie inwentaryzujące wszystkie kwiaty.

– Przed kim się pani chowa?

Przestraszyłam się tym z nagła i tak blisko wypowiedzianym pytaniem. Mój lęk zrekompensował jednak jego miły i ciepły, wręcz radiowy głos.

– Przede mną?

Stał naprzeciwko mnie, każąc siłą swojej woli, abym spojrzała mu w oczy. W jego głosie nie było najmniejszej zgody na odmowę z mojej strony.

– Ale dzisiaj ja pana zapraszam… – starałam się zmienić temat.

– Zgodzę się na wszystko po tym, jeśli pozwoli mi się pani z nią przywitać.

– Dzień dobry – podałam dłoń, która – jak to możliwe! – była bez rękawiczki.

– Zatem obiecał mi pan wczoraj, że…

– … że z wielką przyjemnością nie tylko opowiem, lecz również oprowadzę ją po tym uroczym miejscu.

Ruszyliśmy w stronę cukierni. Drzewa stworzyły dla jej bryły fantastyczną i naturalną inkrustację.

Parkhaus – Hotel Park, kwiecień 2024

– Miałem szczęście spotkać panią wczoraj tylko dlatego, że przyszedłem do cukierni właśnie od strony tego tarasu.

Weszliśmy do środka. Nasz stolik… tak, czekał na nas. Był jedynym wolnym w gronie kilkudziesięciu innych, zastawionych już wyrobami cukierniczymi i porcelaną.

– Znajdujemy się w „Salonie Różanym”, którego aranżacja wprawia gości w nastrój letniego, ciepłego popołudnia spędzanego na ogrodowym tarasie.

Mam nadzieję, że pani również tak to odczuwa, będąc tu ze mną i delektując się specjałami tego miejsca – prawda? – zapytał mnie z uśmiechem i nie czekając na moją odpowiedź, kontynuował –– Proszę spojrzeć w górę, gdzie strop spowijają bujne pnącza, wymalowane ręką sprawnego artysty. Wiklinowe krzesła zachęcają do komfortowego relaksu. Wieczorami goście mogą raczyć się tylko perlistym szampanem lub winem migoczącym w kieliszkach. Szczecińskie damy prezentują tu swoje najnowsze kreacje. Proszę popatrzeć na te dwie panie. Jak idą, z jakim wdziękiem, wręcz – blaskiem. Salon stanowi urocze zwieńczenie „Pawilonu Ogrodowego”, do którego zaraz przejdziemy. Zapraszam!

M. podał mi swoją dłoń. Nienaturalnie długo czekał, aby się lekko odwrócić i pozwolić mi oprzeć się na jego przedramieniu. W tej chwili upuściłam rękawiczkę, równocześnie ściskając dłoń M., by zwrócić mu uwagę na moją niezręczność. Wolno przyklęknął, nie wypuszczając mojej dłoni ze swojej ręki i podniósł koronkę.

– To będzie mój fant.

Zignorowałam to zachowanie, które mnie trochę zaskoczyło. Pomyślałam – juro przyniosę kilka par rękawiczek. Całą szufladę!

Ujęłam M. pod ramię i udając, że jego zachowanie nie wzbudziło we mnie najmniejszych emocji, ruszyłam w stronę „Pawilonu Ogrodowego”.

– Z zewnątrz budynek nie wydaje się nadmiernie duży – zauważyłam.

– To prawda, jednak wnętrza są obszerne i czuć tu przestrzeń. W części parterowej znajdują się cztery sale, liczące łącznie około 400 metrów kwadratowych. Każda z nich posiada swój indywidualny wystrój. Malownicze dekoracje, choć wielobarwne, nie przytłaczają nadmiarem szczegółów. Dominują żywe odcienie zieleni połączonej ze złotem i różem oraz niebieski i dużo bieli. Dekoracją malarską wykonały lokalne firmy Adolf Dittmer oraz Pieper & Lüdke. Zamontowano również przesuwne okna, które nie tylko otwierają się na widok pięknych rabat parkowych, lecz także doskonale oświetlają wnętrza naturalnym światłem.

– Ależ tu gwarno – zawołałam, ledwie przeciskając się między stolikami.

Sala tętniła życiem i każdy z kilkudziesięciu stolików był już zajęty.

– Nazwy tych pomieszczeń nie zostały wybrane przypadkowo – dodałam.

– Każda ma związek z ich bezpośrednim, zewnętrznym otoczeniem. To na przykład skrzydło zyskało miano „ogrodowego” z powodu swojego położenia, wychodzącego na „Różane Partery”. Wnętrze jego odwołuje się stylem do tradycyjnej wiejskiej gospody, tym samym przenosząc nas w czasy naszych pradziadów.

Moje oczy uważnie rejestrowały każdy szczegół otoczenia, o którym opowiadał M. Dekoracje malarskie na suficie oraz belkach stropowych nawiązywały ściśle do tradycji zdobienia lokali publicznych. Pomiędzy wspornikami stropu, nad stolikami zawisły lampy z czerwonymi abażurami, delikatnie rozjaśniając przestrzeń ciepłym i przytulnym światłem. Wzorzyste i mięsiste obrusy harmonijnie współgrały z drewnianym umeblowaniem sali oraz zasłonami z miękkich materiałów, subtelnie łagodzących akustykę przestronnego wnętrza.

Nie mogłam oderwać wzroku od oszałamiających kreacji, które w tamtych czasach dominowały w damskiej modzie, a które swoim stylem dopełniały bogactwo wystroju tego miejsca. Suknie o wciętych taliach subtelnie podkreślały kobiece kształty. Ja jednak zdawałam sobie sprawę, że aby uzyskać taką idealną sylwetkę, kobiety, w tych latach, musiały nosić bardzo długie i ciasne gorsety – najdłuższe w całej historii gorseciarstwa – oraz czasem nawet pętać nogi, aby nie podrzeć sukni podczas chodzenia.

Tu po raz kolejny sprawdziło się powiedzenie „dla urody trzeba cierpieć”, jak by to było dziedzictwo, które kobiety przekazywały sobie przez kolejne epoki, aż do dzisiaj.

Z moich rozważań na temat gorsetów wspierających model elegancji i ceną za modelowanie kobiecego ciała wyrwał mnie wręcz okrzyk M. gdy stanął na środku kolejnej sali.

– Oto główna część cukierni. Ta sala pełni funkcję także restauracji. Proszę zwrócić uwagę na te stoliki o smukłych nogach z marmurowymi blatami, o nietypowym szarym odcieniu. Ich przygaszona tonacja znakomicie współgra z ciemnymi krzesłami. Wzdłuż okien ustawione są wygodne kanapy, idealne, aby pomieścić całe rodziny lub większą grupę gości.

Nie mogłam przejść obojętnie obok dwóch jakby ukrytych nieco, przytulnych wnęk, ozdobionych złoceniami na suficie oraz ażurowymi białymi ławkami. To właśnie tam, w tych romantycznych zakątkach, można było się zaszyć, by kontemplować nie tylko niezwykłą atmosferę tego miejsca. Pomiędzy lożami znajdowało się główne wejście do cukierni.

Podziwiałam ozdobne malowidła na obu filarach. Wbrew pozorom te kolumny nie burzyły uroku i delikatności głównej sali wypełnionej meblami wpisujące się w tendencję tamtego okresu, nawiązującymi do tradycji epoki biedermeieru, inspirowane sztuką ludową.

Obok wejścia, stała szklana witryna, której zawartość chciałoby się „zjeść” wzrokiem. Nieopodal, wzdłuż całej długości ściany, ustawiono dwie masywne, drewniane lady sprzedażowe. Pierwsza, z szklanymi przegrodami, przeznaczona była do obsługi klientów cukierni, druga wyposażona w kolumnę do wyszynku piwa, kawiarkę i kasę sklepową – stanowiła element restauracji. W głębi stał masywny kredens, którego półki uginały się od alkoholi oraz piwa z lokalnych stettińskich browarów. Ponad kredensem, na ścianie, czuwał zegar, odmierzając gościom czas, przybliżający ich do kolejnych odwiedzin tego miejsca.

– Salę główną zamyka niewielki salonik „Herrenstube”. Jak sama nazwa wskazuje, tu stałymi bywalcami są głównie starsi panowie. Oni przychodzą tu codziennie, aby przy kawie przeczytać poranną prasę – zakończył M.

Wyszliśmy przed główne wejście budynku, którego fasadę zdobił kolumnowy portyk. Dwie białe kolumny elegancko podpierały ozdobny strop z kasetonami. Drzwi zostały obwiedzione kamiennym portalem, nad którym umieszczono trzy płaskorzeźby – dzieci trzymające koguta, rybę i precla – nawiązujące zapewne do charakteru tego miejsca. Po obu stronach umieszczono wsporniki z datą budowy oraz głową gryfa. Szczęśliwie zachowane możemy podziwiać przy okazji dzisiejszych naszych spacerów w parku.

 – Dziś jest już dość późno, a ja muszę jeszcze na chwilę wrócić do redakcji.  Jednakże, jeśli wyrazi pani chęć dotrzymania mi towarzystwa, podczas jutrzejszego spaceru, po parku, to zapraszam.  Pozna pani jego walory krajobrazowe, a ja opowiem historię… uwaga! O „Kocim Bagnie” i „Łabędzim Stawie”. – Uśmiechnął się tajemniczo.

A więc proszę wypocząć, bo jutro czeka nas długa podróż… w czasie – M. odpowiedział tajemniczo.

– Proszę nie zapominać, że jestem… podróżniczką. Lubię podróże, również te w czasie. Do zobaczenia.

Parkhaus – Sala Zielona

Leave a Reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *