Rysy moje stały się ostre i wyszlachetnione walką z żywiołami morza i powietrza. Wicher mi odrzuca z czoła długie blond włosy, aż się wiją. Oczy, o barwie morskiej wody, promienieją żądzą sławy. Na piersi mam cyzelowany pancerz błyszczący, na nagich lędźwiach czuję chłód polerowanej stali, na stopach noszę rzymskie sandały. Wiatr ponosi mój płaszcz normandzki, płaszcz białego kruka, spięty na pancerzu gemmą, zrabowaną na patrycjuszu Romy. U nóg mych warują dwa czarne dogi z oczyma nabiegłemi krwią.
Za mną ciągnie drużyna moja. Latający blask dzienny przegląda się w ich błyszczących hełmach i w zjeżonych normandzkich brzeszczotach. Twarze wilków morskich okalają długie brody, które targa wicher nordowy. Witajcie, dzielni towarzysze wypraw łupieskich na frankońskie zamki, na bezdroża teutońskich puszcz, na marmurowe ruiny, światowładnej Romy!
Jak Macbeth depczę obłe uroczysko, kędy się ukazują fatalnie wiedźmy i błąka się duch Banka.