Aleja cmentarna zachwyca zielenią, powietrzem, ciszą i mimo wszystko – spokojem. Krzywoustego – po prostu wk…a.

W Barcelonie wsiadłem do auta kilka minut po szóstej rano. W Szczecinie byłem przed północą.

Przed wyjazdem auto lśniło w śródziemnomorskim słońcu. Tamtejszy klimat nie zaskakuje porannymi zroszeniami ulic i siwizny przechodniów w takim stopniu jak na naszej szerokości geograficznej.

Stara Barcelona jest rzeczywiście stara. Tak jak stary jest śródmiejski Szczecin.

Zapach uliczek sekwencji pamiętającej czasy średniowiecza jest dojmujący i… przejmujący. Zaskakuje sumą myśli o tym, że ta jedna z tamtejszych calles były kiedyś wybrukowana czaszkami wrogów, a sąsiednia powstała na zasypanych dołach, w których pochowano agresorów. Ten sam zapach o wielowiekowej intensywności potwierdzając, że znikniemy z pamięci bliskich szybciej niż kolejna deska ze starego stropu w pobliskiej kamienicy ulegnie niestrudzonym karaluchom, karakanom i kornikom.

Lubię Barcelonę. Szczecin również.

Następnego ranka musiałem pojechać na prawobrzeże Szczecina. Ledwie dwadzieścia kilka kilometrów. Z Barcelony ponad dwa tysiące…

Kiedy dojechałam na Słoneczne auto nie lśniło już jak wczoraj o świcie. Wracałem przez Centrum. Krzywoustego już od dawna nie kojarzy mi się z aleją cmentarną.

Że mocne określenia? Że przesada? Że zgredztwo? Ale to prawda! Aleja cmentarna zachwyca zielenią, powietrzem, ciszą i mimo wszystko – spokojem. Krzywoustego – po prostu wk…a

Proszę szerzej otworzyć oczy. Proszę zatrzymać się na kwadrans u zbiegu Bogusława i Krzywoustego. Proszę popatrzeć w kwartały po prawej ręce… Po lewej także. Wszędzie wokół! I co?

Gdyby na chwilę zatrzymać ruch samochodowy, zobaczylibyśmy miasto niemal wymarłe.

Czy pół wieku temu wyglądało podobnie? Na pewno po obu stronach tych ulic nie parkowało tyle aut. Wszystkie razem przewyższyłyby usamochodowienie Szczecina z lat 50. XX wieku.

Hm… Mówi pani, że jak wredny kot bawię się przyłapaną myszką nie wyjawiając, jakie mam wobec niej zamiary? Nie mam żadnych. Po prostu znam te ulicę. Oszczędzałem na bilecie tramwajowym biegnąc z Gumieniec na Dworcową na lekcje nauki gry na mandolinie. Dokładnie wiedziałem, ile kroków muszę postawić by przeskoczyć do kolejnego skrzyżowania. Biłem własne rekordy. Zatrzymywałem się często przy Księgarni Technicznej zapewniając siebie samego, że kiedyś kupię te wszystkie mądre i nowoczesne książki, ale na razie mieliśmy z Ojcem odłożone pieniądze na drugi tom „Nowoczesnych zabawek elektronicznych”. Sprzedawca w księgarni robił nadzieję, że chyba nam się poszczęści przy kolejnej dostawie.

Barcelona, La Rambla i Szczecin, Krzywoustego.

Dlaczego my, w Szczecinie zawsze wszystko musimy wiedzieć lepiej? Dlaczego wzdłuż całej La Rambli są steki sklepów i straganów, obleganych przez tysiące turystów i tubylców, a przy Krzywoustego więcej jest lokali zamkniętych, w likwidacji, na sprzedaż lub wynajem? Ale chętnych ciągle brak.

Skąd wreszcie szarzyzna tej ulicy? Z kominów, spod kół samochodów? Z braku przeciągów wobec zabetonowania ulicy w taki sposób, że wraz z fasadami domów tworzy ona jedno długie koryto, taki ściek, martwą strefę? Wjeżdżając w tę ulice od strony Bramy Portowej ma się ochotę przebyć ją jak najszybciej. Jeszcze tylko Plac Kościuszki i… i potem już jakby z górki.

Ile kosztowało nas wykafelkowanie sektorów między Piastów, Królowej Jadwigi i pozostałych ulic? Co uzyskaliśmy? Wzrósł poziom czytelnictwa, uprzejmości, ucichły sąsiedzkie spory? Co się zmieniło, poza cholernie kłopotliwym parkowaniem aut? Sporo jest ulic z miejscami do parkowania wyznaczonymi liniami prostopadłymi do kierunku jazdy.

Tworzyliśmy deptaki i strefy wyhamowanego ruchu, ale w jakim celu? Czy na trotuarach roi się tam od kafejek jak w Turynie, Paryżu czy Dubrowniku?

Spojrzałem na dzisiejszą mapę pogody. W Dubrowniku – 18 stopni, tyle samo w przygranicznym Löcknitz, ale w Szczecinie już 16 ,a w Międzyzdrojach – 14. Podobnie kształtuje się moja prywatna skala „jasności miejskiej”.

Lubię porównywać klimat miast, które są mi bliskie. Wszystkie są jasne, przejrzyste, mają pachnące i ludne ulice oraz aleje. Nawet ta Barcelona, jeśli tylko wyjdzie się zza katedry Czarnej Madonny.

Po co to wszystko tu wykładam? Nie jestem architektem ani urbanistą, nie studiowałem inżynierii ruchu drogowego, nie zgłębiałem tajemnic ekonomiki centrów wielkich miast. Ale bez tej wiedzy wiem, że coś tu jest nie tak, jak być powinno.

Nie? To od kiedy takimi się stały? Co się wydarzyło i kiedy, że do dziś funkcja crossowania miasta tymi traktami stała się dominująca?

Był czas, gdy na rogach krzyżujących się ruchliwych ulic wszystkie lokale były kupowane przez banki. Potem zaczęły się pojawiać apteki. Dołączyły do nich fast foody. Czy następny etap należeć będzie do zakładów pogrzebowych?

Gotów jestem przyjąć taki zakład.

Ale z kim? Z włodarzami miasta?

Mają się dobrze. Mieszkają poza centrum.

p.s. Na Alasce wszedłem do narożnej knajpki. Zimne piwo po prawie dobie podróży, przy dźwiękach lokalnej kapeli wprawiło mnie w znakomity nastrój. Ale ile można siedzieć i słuchać muzyki? Niezorientowany ruszyłem – jak mi się wydawało – w stronę wyjścia, ale trafiłem… do kolejnej knajpki. Miło! Szczęści mi się. Kolejny kufel, inna kapela, ale zegar wzywa, jutro sporo pracy. Wstałem, zapytałem kelnera, którędy do wyjścia, ten ruchem głowy wskazał kierunek. Po paru krokach… wychodząc z tej knajpy byłem już w następnej.

– Po tej stronie ulicy knajpy są połączone. Z jednej wchodzisz do drugiej, na odcinku prawie dwóch kilometrów.

– A po drugiej stronie?

– Nie sprawdzałem, ale pewnie tyle samo…

Pomysłów na organizację ulic jest wiele.

Może wystarczyłoby zmienić nazwę naszego miasta? Np. na Anchorage?

Leave a Reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *