W tytule tych rozważań nie ma cienia przesady.
Stettin nigdy nie był miastem morskim.
Szczecin nigdy nim się nie stanie.
______________________________
*** PODAJ, PROSZĘ DALEJ ***
—————–
A ja tu o tak błahych sprawach…
Z drugiej strony, można powiedzieć, że nigdy nie ma dobrego klimatu dla rozwiązywania trudnych spraw.
WOLA POLITYCZNA.
Nie ma innego czynnika, który skutecznie potrafi sterować naszym życiem. Wszystkimi jego aspektami.
W dwudziestoleciu międzywojennym wola polityczna opowiedziała się po stronie sprawy morskiej.
Po spotkaniu w Książnicy (tym samym, o którym piszę już szósty tekst) – w kuluarach podło nazwisko ministra Kwiatkowskiego. Tego od opisywanego przez Melchiora Wańkowicza w „Sztafecie” przemysłowego zrywu Polaków, tego samego, który po wojnie próbował powtórzyć sukces Gdyni, ale już w odniesieniu do całego polskiego Wybrzeża.
Miny niektórych uczestników spotkania nie promieniowały bezdyskusyjną aprobatą dla poczynań ministra.
Nie o ocenę polityczną Jego działań mi idzie, a o… oceniających. Żaden z nich nie przeprowadził badań ani śledztwa w sprawie prawomyślności i politycznej poprawności ministra. Ale każdy uznał, że podjąwszy współpracę z socjalistycznym rządem Eugeniusz Kwiatkowski – złamał „pewne” zasady, przekroczył granicę, poszedł na współpracę, ba! – mógł zostać kolaborantem!
Nikt nie bierze pod uwagę faktu, że Eugeniusz Kwiatkowski, po prostu, chciał kontynuować swoją przedwojenną aktywność. Robić to, na czym się znał. Ale otrzymał zakaz zamieszkania w Sopocie i Warszawie. Wyjechał do Krakowa. W 1948 roku został całkowicie odsunięty od działalności politycznej. Dlaczego? Bo w obliczu klęski wrześniowej, wraz z rządem – wyjechał do Rumunii. Generał Sikorski odmówił Kwiatkowskiemu prawa wstąpienia do sił zbrojnych właśnie ze względu na wrześniową zdradę Ojczyzny.
Mógłbym zapytać prowokacyjnie… Uległeś wypadkowi. Może ci pomóc lekarz, który sprzeniewierzył się przysiędze. Łobuz i łachudra. Poprosisz takiego o pomoc?
Na jednej ze stron poświęconych interpretacji Biblii przeczytałem zdanie:
„Żadna ilość dobrych uczynków czy wypełniania Bożych praw nie będzie wystarczająca do odkupienia grzechu. Wszystkie ich myśli, słowa i czyny zostaną osądzone jako niewystarczające do wypełnienia Bożych wymogów. Nie otrzymają oni żadnej nagrody, jedynie wieczne potępienie i karę”.
Uderzam w wysokie tony, bo szeptaniem pod nosem i tak nie złagodzę ataku „sprawiedliwych”, którzy w życiu niczym specjalnym się nie wyróżnili, poza osądzaniem innych. O miłosierdzie – nie pytam. To kategoria całkowicie teoretyczna.
Ale wracam do głównego wątku. Do… braku współczesnego Kwiatkowskiego, a tym samym –
EMANACJI WOLI POLITYCZNEJ.
Nie ma w Szczecinie działacza gospodarczego, polityka, naukowca, słowem: autorytetu, którego zdanie na temat roli i znaczenia gospodarki morskiej dla regionu byłoby opinią rozstrzygającą. NIE MA TAKIEGO CZŁOWIEKA.
Mieliśmy takich specjalistów w przeszłości bardzo wielu. Okrętownictwo na Politechnice, Biuro Konstrukcyjne w Stoczni Warskiego, Remontowcy, żeglarze- kontruktorzy ze Stoczni Jachtowej… Aktu „wysadzenia w powietrze” szczecińskiego okrętownictwa dokonali reformatorzy i ulepszacze metod kształcenia kadr morskich. Te – kadry – ciągle produkowane, kształcone, doskonalone – gdzieś się rozmyły, rozpłynęły po świecie. A studia są – przypominam – bezpłatne. I studentom fasowane są ciagle mundurki. Za darmo.
Kapitanowie? Wolne żarty. Nigdy nikt nie honorował ich gospodarczego autorytetu. Kapitan bowiem jest morskim taksówkarzem, kierowcą wielkiego, pływającego TIRa. Człowiekiem potrafiącym trzymać w ryzach kilkuosobową załogę, która świadoma swojego miejsca na oceanie, nie dosiada ani rumaka ani starej szkapy, by galopować na niej po pokładzie.
Ale to inny temat.
Szczecin nie był, nie jest i nigdy nie będzie miastem morskim, dopóki nie znajdzie się tutaj ktoś, kto nie tylko narysuje perspektywę, uwiarygodni ją ekonomicznie, ale będzie miał w społeczności regionu dość mocną pozycję, równoznaczną z byciem autorytetem, by morską idee wprowadzić w czyn.
Żadne maszty Maciejewicza, kotwice w krzakach parków i skwerów, bulwary czy nazwy ulic (żałosne, że tak zanonimizowane brakiem dopisku, że Ledóchowski czy Maciejewicz byli kapitanami) nie odmienią społecznego nastawienia do spraw morskich.
Biznesmeni, ludzie przedsiębiorczy, inwestorzy, innowatorzy będą dalej pracować w ciszy i spokoju, kooperując z zagranicznymi partnerami, którzy będą korzystać z naszej, polskiej i szczecińskiej, zawsze mocnej innowacyjności.
A my pstrykajmy sobie kolorowe fotki, wrzucajmy je na fb, klikajmy w kciuki, serduszka i gwiazdki z westchnieniem: jakie piękne jest to polskie morze…
p.s. właśnie mija 90 lat od pierwszego polskiego rejsu dookoła świata. Kto prowadził „Dar Pomorza” w tej wyprawie? Człowiek ze Szczecina, kapitan Konstanty Matyjewicz-Maciejewicz, któremu tutejsza szkoła morska (którą kapitan powołał do życia) – odmówiła prawa patronowania uczelni.
I bardzo dobrze, Panie Kapitanie.
Pan, pod pełnymi żaglami, wchodził do portu.
Szuwarowa żegluga nigdy Pana nie interesowała.