22 kwietnia 2024
Notatki do recenzji
Drzwi do sali teatralnej właśnie zostały otwarte.
O, jak miło. Wokół tyle czerwieni skąpanej w delikatnym świetle rampy. Scena głęboka, kilka planów, sporo rekwizytów…. Na widowni mnóstwo młodzieży. Sądzę, że średnia wieku wahała się w granicach umownej dorosłości.
Wszak dziś idzie bajka w teatrze! O Pinokiu, łobuziaku i drewnianym kłamczuszku. Będzie też pewnie akt jego tworzenia, potem swawole, a na końcu… kara? Z morałem! I pojawi się to bajkowe w istocie pytanie – czy drewniana lalka może stać się prawdziwym chłopcem?
Światła przygasły, gwar ucichł i zaczęła się historia, która … która…. hm… do oczywistych nie należy.
Był las, były drzewa i Dżepetto, który je dotykał i orzekał: to drzewo nadaje się do zrobienia z niego stołu, tamto kolorowych kredek lub szafy, a inne – zdadzą się na podłogę. Przy kolejnym zatrzymał się na dłużej. Z tego zrobię lalkę, marionetkę, drewnianego chłopca i dam mu na imię Pinokio.
Pinokio „wpisany jeszcze w drzewo” wpadł w rozpacz.
– Nie chcę być drewnianym chłopcem!
Jego skargę usłyszała dobra wróżka.
– Moje zaklęcie sprawi, że wbrew temu, kogo cały świat będzie w tobie widział, ty pozostaniesz sobą.
Rzecz dramaturgicznie i dialogowo była bardziej rozbudowana, lecz jej sens – mogę zamknąć w powyższym zdaniu. Pinokia nie interesuje świat i wszechświat, nie ogląda się na zdanie i opinie o nim innych ludzi. On chce być sobą.
I tu znajduję sedno problemu: skąd wiemy, kim jesteśmy? Urodziliśmy się kobietą lub mężczyzną, uszczęśliwiliśmy rodziców tak oczekiwaną przez nich istotą o jasnej, jednoznacznej płci. Mój syneczek, nasza córeczka… Lecz z czasem… i od szczególnie nie tak odległej przeszłości, sprawy tożsamości płciowej wręcz eksplodowały. Nie znaczy to, że od trzech milionów lat nie były wśród nas obecne. Pozostawały jednak w skrytości, w sferze intymnej zagadki, niezrozumienia, a nawet tabu.
To trudny do omówienia spektakl.
Choć teatralnie i inscenizacyjnie wręcz wirtuozerski, to dramaturgicznie, ideowo, a także jako głos w dyskusji nad nieustannie rozwijającą się społeczną świadomością wielowymiarowości zagadnień płciowych – dalece swobodny, chyba jednak pozbawiony klarownego, jasnego przesłania. Lub – ograniczający się do indywidualnych doświadczeń twórców przedstawienia „The Making of Pinocchio”.
Kim są owi twórcy? Trudno powiedzieć. Kim byli? A, to już łatwiejsze pytanie: parą lesbijską.
– Zaczęłam zdawać sobie sprawę z dyskomfortu, jaki odczuwam w związku z moją kobiecą tożsamością – mówi Ivor MacAskill, wchodzący w wiek średni, z wyraźnym zarostem, ostrymi rysami twarzy niepozostawiającej wątpliwości, że to mężczyzna. – Zacząłem więc transformację społeczną. Zmieniłem nazwisko, zacząłem używać innych zaimków, w końcu dostałem nowy paszport. Dwóch różnych lekarzy zdiagnozowało u mnie dysforię płciową. Potem mogłam zacząć brać hormon – testosteron, który będę musiał brać do końca życia. To on zmienił moją sylwetkę, obniżył głos, sprawił, że jestem bardziej owłosiona, a poza tym przeszłam operację usunięcia piersi.
I do tego momentu wszystko wydawało się być zrozumiałe. Ale… co z Pinokiem w tej opowieści? Mimo postępu technologii, różnych transfuzji, przeszczepów i całej medycznej inżynierii – wystrugańca nie da się zmienić w chłopaka, w którym zaczną buzować hormony.
– Ale można z dziewczyny zrobić chłopaka. A nawet jeszcze kogoś… pomiędzy?
– Naprawdę!
– To działa?
Takie luźne myśli, okraszone śmiechem, lekkim zaczerwieniem policzków, tubalnym buczeniem przechodzących mutację głosów wywołałem wśród młodych ludzi, jak ja, stojących w kolejce do szatni po spektaklu bynajmniej… nie bajkowym.
– Mario, ty jesteś przeróbką czy oryginałem?
Kolejne salwy śmiechu.
Młodzi kurtki chwycili i sprężystym krokiem pobiegli do wyjścia. Jedni trafią do studenckiego klubu, do akademika, inni na domową prywatkę. Tematem wieczoru będzie „Pinokio”. Ale nie ten bajkowy tylko ten teatralny – nowy, z drewnianego kokonu dorosłej już kobiety wydobyty, zafascynowany masturbacją i seksualnością, manifestujący siebie i swoją odmienioną nagość, wyzwolony i… spełniony? Jemu nie wystarcza już świadomość własnej, nowej płci. On ją wykrzykuje! Jakby sam sobie nie dowierzał, że jest tym kim się właśnie stał w wyniku nieodwracalnej decyzji o tranzycji.
– Teraz czuję się o wiele lepiej niż wcześniej, o wiele lepiej. Trudno pojąć, jak ogromna jest to różnica. I co ciekawe, ta zmiana w jednym i drugim zainspirowała mnie do refleksji nad moją własną płcią i tożsamością seksualną i zaczęłam identyfikować się jako osoba niebinarna.
Doświadczenie osobiste – para aktorska postanowiła przenieść na grunt teatru.
„Hej, zróbmy transwersję Pinokia, aby stał się prawdziwym chłopcem w świecie postprawdy”
*** Tranzycja płciowa (ang. gender transition) – proces zmiany sposobu wyrażania swojej płci lub cech płciowych tak, aby były one zgodne z wewnętrznym poczuciem …
*** Postprawda (ang. post-truth) – sytuacja, w której fakty są mniej istotne w kształtowaniu opinii publicznej niż odwołania do emocji i osobistych przekonań.
I tu pojawiał się kolejny problem. Pokazać… Ale jak?
Rolę i znaczenie gestu oraz symbolu i skrótu – tak w myśli jak i w działaniu scenicznym – daje się łatwo wykrzywić, zbrzydzić i zdeformować. Doskonały przykład zastąpienia sugestii pokazem szokujących, w takiej ilości i natężeniu obscenów mogło w „The Making of Pinocchio” jednak mieć pewien karkołomny cel. Kopulowanie z przestrzenią między siedzeniem a podłokietnikiem krzesła, dziurą w ścianie, otworem i szparą w czymkolwiek… wygasiło śmiech na widowni.
A śmiech młodych ludzi ma dwie tonacje: zakłopotania i wstydu. Kiedy młodzi ludzie byli najwyraźniej zaskoczeni scenami szokującymi – wybuchali pustym śmiechem. Pustym, bo nie rozumieli, w jaki sposób stanęli wobec jednak perwersyjnych obrazów na scenie. Gdyby to był film porno – jasne, rumieńce krępacji byłyby zrozumiałe. Ale w ostrym świetle, przy pełnej widowni, przy zachowaniu ogromnej dosłowności – jak mieli się zachować? Ten drugi rodzaj śmiechu, woalki wstydu, brzmiał skrzeczliwie – zdradzał bezradność. Jestem przekonany, że dla wielu widzów, było to zetknięcie się po raz pierwszy, w dość osobliwej formie z problemami tożsamości płciowej.
Dziewczyna i nie-dziewczyna masturbują wszystko, co przypomina penisa.
W pobliskiej restauracji, po spektaklu.
– No i co pana dziwi? Nic takiego. To nawet śmieszne było… – chłopak odgarnął ciężką, czarną czuprynę opadającą mu na oczy.
– Ja tak samo myślę. Ja to lubię – dopowiedział drugi.
– Wszyscy to lubimy! – gromki okrzyk zwrócił uwagę kolacyjnych gości.
– Mnie nie krępuje nagość mojego chłopaka. A on chce, żebym ja mu to robiła. Raz robiliśmy to w trzy pary. Ale było śmiechu.
– Ja byłem najlepszy!
– Dzięki mnie, pajacu… – blondynka opuściła wielkie okulary na czubek nosa.
Gromki śmiech, rozchwiany błędnik, porozumiewawcze gesty.
Nasi bohaterowie – Rosana Cade i Ivor MacAskill twierdzą, że tak drastyczna przemiana Ivora w żaden sposób nie osłabiła łączących ich więzi emocjonalnych. Nie mogę uwolnić się od myśli, że to trudna, ale możliwa wersja życia, z gwarancją „że Cię nie opuszczę aż do śmierci”. A może się mylę, może bez żadnych obaw nasi bohaterowie są pewni „że Cię nie opuszczę aż do śmierci”.
Akcja przedstawienia rozwija się dynamicznie. Jest wieloryb, jest teatr kukiełkowy z Pinokiem, ale te elementy jednak zaciemniają publicystyczną wymowę „The Making of Pinocchio”. Bo chyba taki właśnie cel ma to wydarzenie? Zupełnie odrzucam epizod z wciągnięciem do zabawy dwóch głównych organizatorów Kontrapunktu. Róża do kożucha. I to w niezrozumiałym, zupełnie celu. Zapomnijmy.
Doskonała inscenizacja wzięła górę nad całością przesłania. I chyba dobrze się stało, bo bez pomysłów Tima Spoonera przedstawianie byłoby kolejną manifestacją pro genderową. Stworzenie dwóch planów: studia telewizyjnego i efektu ekranowego działań twórców telewizyjnych rzeczywiście zasługuje na gromkie brwa. Takie tricki, które w epoce przed technologią blue boxu były niekiedy w realizacji telewizyjnej stosowane – tu pojawiły się w przestrzeni jakby o 90 stopni zakrzywionej. Na dużym ekranie widzieliśmy to, co każdy widz ma w swoim odbiorniku, ale teatr pozwolił symultanicznie przyglądać się mechanizmowi realizacji. Słynne i natrętne pytanie: jak oni to zrobili – zostało w tym spektaklu obnażone, odarte z tajemnicy.
Świetny pomysł.
Hm… Wierzę, że nie przekraczam bariery recenzenckiej elegancji pisząc, że jeśli trudno z siebie wydać jakiś artystyczny produkt (wybitna rola, zaskakująca kreacja) to spróbujmy samemu stać się towarem, sprzedawać swoją intymność, niepowtarzalność, a wręcz – oryginalność i unikatowość. Można obudować takie postępowanie przeświadczeniem, że nasza historia ośmieli innych, wesprze ich w wątpliwościach, pokaże różne aspekty tranzycji, otworzy zupełnie nowy świat. Jeśli my sobie poradziliśmy i jesteśmy szczęśliwi, to dlaczego inne wahające się oaoby lub pary nie mogłyby pójść naszym śladem?
Opowiadał Ojciec: przed wojną jeździł po jarmarkach chłop, co różnych cudaków woził. A to baba z brodą, a to olbrzym i siłacz albo karzeł jakiś. Ludzie grosze rzucali, żeby takie niebożęta zobaczyć. A ile się o nich później rozprawiało?
– Pij, pijanico, pij, a będziesz taki jak ta pokraka z jarmarku…
– Gzij się, ścierwo, gzij, a broda ci, diablico jedna, wyrośnie…
W Pinokiu – w warstwie dramaturgicznej nie znalazłem tylu oryginalnych rozwiązań, ile oferowała sfera inscenizacji, scenografii i efektów, z którymi znakomicie korespondowała muzyka.
Nowy teatr lalkowy w wersji 2.0.