Tajemnica partnerskiej harmonii – przy odbezpieczonej broni.

Baronowa Dopuszczalska nie miała w zwyczaju uprzedzać o swoich wizytach. Te bowiem odbywają się regularnie, z dokładnością korygowaną światowym zegarem atomowym.

  • Mój dhogi, w naszym wieku nie powinniśmy niczego planować. Idźmy na żywioł! Jak nie tehaz, to kiedy?

Zanim zatrzasnęły się za nią drzwi wejściowe, baronowa już siedziała na moich kolanach.

  • Żebym cię, mój chłopcze, lepiej widziała.

Poczciwy kamerdyner, który pozostawał w służbie w naszej rodzinie przynajmniej od sześciu pokoleń, człowiek wiekowy i niedołężny, a w przypadku baronowej Dopuszczalskiej w stopniu szczególnym, zawsze wylewał na jej suknię schłodzony jogurt, zmiksowany z łyżeczką powideł i porcją ketchupu. W piątki – z musztardą i chrzanem.
Baronowa się oburzała.

  • Pokhaka jesteś, a nie Hobespiehhe Hewolucji kulinahnej, ofehmo jedna…

Obaj rzucaliśmy się na pomoc, która ograniczała się do przyjęcia póz równie doskonale uchwyconych jak sylwetka dyskobola z rzeźby Myrona. Ów starzec, pozostający w tej pozie od V wieku przed nasza erą nijak się miał do naszych wysportowanych sylwetek, które – łącznie – zbliżały się do ledwie 190 lat. Oseski!

Baronowa Dopuszczalska, jak przypuszczam, nie dopuszczała do siebie myśli, że mogłoby się któregoś razu zdarzyć tak, że kamerdyner… kamerdyner… Że też zawsze pamiętam jego imię, ale jak mam je wymówić, gdzieś mi ono znika w rowach mariańskich mojej umysłowości, przesyconej wspomnieniami z pól bitewnych od czasów… zaraz, zaraz, czy pod Grunwaldem to ja walczyłem czy mój wnuk? Dość, że baronowa nie szczędziła nam swojej koloratury niosącej słowa tyle poetyckie co uduchowione.

  • Wy śledzie kapiszonami podkute, wy wyciohy wyleniałe, sznuhowałda poplątane, wy szczelce otumanione, pakuły othębiałe, słoje bezdenne, kogucie jaja sadzone, wy zdhajcy i szubhawcy ehotyczni, o hany, co ja gadam, kłykcie na pypciach a pypcie na dypciach, klamoty histohii i odpady bezklasowe! Wami kahawany powozić, szczeliny w podłodze wypełniać, wy dupki żołenne i huhki wygięte. Kto mi postawił was na mojej dhodze życia? Taki sam jak wy, niedohajda z przestrzelonym wzhokiem sokoła matańskiego.

Przy „sokole” baronowa Dopuszczalska stała na środku pokoju uż w samych reformach, z peruką przesuniętą na czoło i plecami wygiętymi w stronę kamerdynera… kamerdynera… Że też zawsze pamiętam jego imię, ale jak mam je wymówić…
Myśli nie dokończyłem. Kamerdyner… kamerdyner… co imię jego zawsze pamiętam, jak puszkarz i bombardier do Turcji uprowadzony, przyłożył lont do sznurków gorsetu. Wtedy rozległ się trzask, huk, łomot i wrzask potężny. Baronowa Dopuszczalska, której uwolnione wdzięki z wdziękiem eksplodowały, a wtedy siła z bombardy uwolniona rzuciła niebogę na zbroje rycerzy strzegących kominek w moim salonie. Po chwili, gdy kurz bitewny, pył i popiół z kominka lekko opadły, baronowa Dopuszczalska, wygięta nie mniej wykwintnie jak chińska siódemka, zadała nam sakramentalne pytanie.

  • Czy są tu jacyś dżentelmeni, którzy wyhwą kobietę z łap tych metalowych potwohów o zamiahach na szczęście, niechrześcijańskich?

Kamerdyner… kamerdyner… o imieniu znanym w naszej rodzinie od czterech pokoleń uniósł wiadro z wodą nad swoją siwą głowę, chwilę je potrzymał, a kiedy rozedrgane dłonie już cierpły, z miną dumną i wzniosłą, z oczami przymrożonymi na tyle, by widzieć co zdarzy się za chwilę, zlał baronową Dopuszczlską całą zawartością cebrzyka.

  • Pożar ugaszony, baronowa uratowana.

Uwolnione wdzięki z wolna opuszczały zakamarki salonu i ociągając się – wracały do właścicielki. Chłód, rozmazany makijaż i peruka sfilcowana do wymiaru gniazda kolibra wreszcie spadła z głowy baronowej wprost do kałuży, ostatniej po tym desperackim akcie udzielania jej pomocy. Na środku salonu leżały strzępy sukni baronowej, która została jak co dzień i zawsze w tak haniebny sposób i za każdym razem precyzyjnie powtarzany, znieważona.
Samej baronowej zniewolić już nie miał kto. Rycerskie zbroje czekały na płatnerza.
Powóz właśnie podjechał pod klatkę schodową. Z windy, która się na moim siódmym piętrze zatrzymała, na widok baronowej wybiegło kilka osób. Sąsiad spod 17-stki dopchnął wymowność baronowej z wdziękiem wirtuoza, który niejedną kształtność zbierał w swoje wypielęgnowane dłonie.
Skłoniliśmy się z kamerdynerem… kamerdynerem… O, wiem! Hm… Z kamerdynerem… a niech cię… 

  • Jak ty do cholery masz na imię?
  • Przecież pan hrabia doskonale zna moje imię, o czym nieustannie mnie zapewnia, więc ja już sobie mojej głowy moim imieniem nie obarczam. Panie hrabio…?
  • Oczywiście, wiem, nie musisz i przypominać.

Zgodnie i chórem krzyknęliśmy w stronę zamykających się drzwi windy.

  • Do jutro, pani baronowo. Do jutra…

Leave a Reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *