Uśmiałem się dziś po pachy…

Rano było nawet miło, potem zaczęło padać.

Pójdę, myślę, co będę siedział. Za wcześnie, żeby w polu popracować, no to oprę się trochę o płot, postoję, popatrzę. Powspominam… Że też mnie to nie nuży…

I wtedy mnie podkusiło, żeby… Żeby popatrzeć, co oni tam robią?

A tak sobie obiecywałem, że już nigdy więcej tego nie zrobię, że zachowam w pamięci ten ostatni dzień, zanim pierwszy z nich pojawił się Ziemi.

Cały wszechświat zasyczał wtedy ze złości i wstydu. Bo byliśmy tak perfekcyjną machiną, działającą bez zarzutu, wolną od przeciążeń i awarii. Istne cudo! Ale Szef nie wytrzymał, wymiękł. Stworzył sobie siebie samego, w wersji BIS. Myślał, że się o tej Jego słabości nie dowiemy, gdy ukryje tego mięczaka właśnie na Ziemi. Ona sama też mu się średnio udała. Temperatury niemal stabilne, promieniowanie całkowicie nieszkodliwe, trochę niedokładności poupychał na obu biegunach. Ale przecież wiadomo, że kiedyś wszystkie te niedoróbki się ujawnią. I będzie wstyd…

Więc popatrzyłem.

I oniemiałem. Świat upstrzony banerami.

Ale w takiej ilości, jak nigdy wcześniej. A wszystkie niemal identyczne. Geniusz propagandystów, leni patentowanych, trafił na żyzny grunt. Wmówili płatnikom, że trzeba być w zgodzie z formatem, z ujednoliconą linią, ze standardem.

STAĆ W SZEREGU, JAK SZEF, NIE WYCHYLAĆ SIĘ NA INDYWIDUALIZM

I ruszyła machina produkcyjna.

Jestem pewny, że żadna dziedzina życia nie notuje na Ziemi takiej dziennej wydajności jak produkcja banerów wyborczych w Polsce.

Banery stały się praktycznie jedyną formą wypowiedzi politycznej. Już nikt nikomu nic obiecywać nie musi. Wyborcy sami chyba też nie chcą słuchać tych nudziarzy. O rozliczaniu i odpytywaniu ze skuteczności w poprzedniej kadencji szkoda mówić. Udało się, albo nie. Minęło. Teraz trzeba stawać wobec nowych wyzwań.

O, widzę… To ten jeden z najważniejszych… Stoi na światłach i patrzy… Na siebie… Wisi na ogromnym outdorze… Zdjęty z lewego profilu, uczesany, z miną kuguara, który nieopatrznie w coś wdepnął. A obok – jak cekiny – małe banerki. Tyle mnie malutkiego tutaj? A, jak miło… Kierowca auta z prawej strony rozpoznał banerowego bohatera. Palec mu pokazał.

  • OK, ok… będziesz się śmiał, jak zostanę radnym. Zapamiętam sobie ciebie, frajerze.

Pierwszy raz, nie wiadomo skąd, kandydaci uwierzyli, ze wystarczy się pokazać.

O, a tutaj ta pani doktor, co ją służby nakryły i wszystkie papiery pacjentek na komendę sobie zawiozły. Bedzie polityczką. Bez badan prenatalnych i bez względu na miesiąc, wykona cięcie uwalniające nas od służb… Nigdy wcześniej o tym nie myślała. I dobrze, bo jeszcze by co zepsuła. A tak – pomyśleli za nią inni. Ci ze zwycięskiego obozu. Nie ma to, jak martyrologiczna podpórka w walce z politycznym przeciwnikiem.

O, a tutaj ich szef. No, połowa banerów i plakatów to on. On sam, on razem, on obok, on wspólnie i grupowo.

Partia ma gest, dba o lidera. On odwdzięczy się bezmyślnemu elektoratowi. To znaczy – jednomyślnemu. A ten myśli po pawlacku: po co nam obcy wróg, skoro swój jest pod ręką? Więc – banery w dłoń, mości panowie, ławą na nich, hurra!

Szef wręcza, chwali, popiera i docenia. Sam odbiera wiernopoddańcze gesty i hołdy.

  • Hm… Ukłoniła się zbyt sztywno, a ten udaje, że myśli tak jak mówi, tobie też nie wierzę, daruj sobie wysiłki, znam cię ja dobrze, nie licz nawet na nic….

Bizancjum wiecznie żywe. Urzędy, elewacje, schody i poręcze, kody, przepustki, wizytówki i foldery. Uściski, pozdrowienia, zapewnienia i przypomnienia. Jak „u wienzieniu”, narzekała kiedyś babcia Tatiana. Co to za życie? Racja babciu, władza wymaga poświęceń i wyrzeczeń. Twardziel jest jej potrzebny, nie miękiszon i nieborak.

A kiedy tak przycisnąć i sprawdzić, zweryfikować i podsumować, to… Ale kto pyta tego, który ma kasę i ją rozdaje? Mnie nie dał dziś nic? Ale może da jutro. A jak mu się postawię, to nigdy nie da. Oto przykład politycznej dojrzałości.

I kto by przypuszczał… Taki płot lub parkan, ewentualnie żywopłot lub wiata śmietnikowa. To tam rozgrywa się wielki bój o polityczne serca Polaków. Gdyby nie było płotów…

O, nie, zniknij maro, przepadnij myśli szalona.

Płot to poziom i podstawa polskiej debaty politycznej. To wymiar oceny siebie samego.

Nie ważne z kim, obok kogo, z wrogiem czy sojusznikiem, pomarszczony czy nadmiernie napięty, pomarszczony, z jednej strony naderwany czy do góry nogami przymocowany.

Być, byle tylko być. I bawić się, i drwić, i kpić, i o władzy śnić.

Tak! Nie ma takich kloców lego, które mógłby konkurować z zabawą we władzę.

WISZĘ NA PŁOCIE, WIĘC JESTEM.


Mars – czwarta od Słońca planeta Układu Słonecznego. Krąży między orbitą Ziemi a pasem planetoid, dzielącym go od orbity Jowisza. Planeta została nazwana od imienia rzymskiego boga wojny – Marsa, ze względu na barwę, która przy obserwacji z Ziemi wydaje się rdzawo-czerwona i kojarzyła się starożytnym Rzymianom z pożogą wojenną. Odcień ten bierze się od tlenków żelaza pokrywających powierzchnię. Mars jest planetą wewnętrzną z cienką atmosferą, o powierzchni usianej kraterami uderzeniowymi, podobnie jak powierzchnia Księżyca i wielu innych ciał Układu Słonecznego. Powierzchnia wykazuje formy podobne do ziemskich: wulkany, doliny, kaniony, pustynie i polarne czapy lodowe. Okres obrotu wokół własnej osi jest niewiele dłuższy niż ziemski i wynosi 24,6229 godziny (24 h 37 m 22 s). Na Marsie znajduje się najwyższe wzniesienie w Układzie Słonecznym – Olympus Mons i największy kanion – Valles Marineris. Gładki obszar równinny Vastitas Borealis na półkuli północnej, który obejmuje 40% powierzchni planety, może być pozostałością ogromnego uderzenia[2]. W przeciwieństwie do Ziemi, Mars jest mało aktywny geologicznie i nie zachodzą na nim zjawiska tektoniczne.


    Leave a Reply

    Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *